Ostatnio głośno o nauczycielach zrobiło się za sprawą wypowiedzi ministra edukacji Przemysława Czarnka, który zapowiedział, że z pracą pożegna się nawet 100 tys. nauczycieli. Zwolnienia mają się rozpocząć w 2024 r. i mogą dotyczyć wszystkich, bez względu na nauczany przedmiot. Ale to niejedyny problem w oświacie.
Wraca też temat niskich wynagrodzeń. Nauczyciele, podobnie jak inni pracownicy sfery budżetowej, mimo kompetencji i doświadczenia otrzymają 7,8 proc. podwyżki przewidzianej ustawą. To dużo mniej niż zakładana wysokość inflacji w 2023 r. Jak prognozuje Polski Instytut Ekonomiczny, ta ma wynieść 13 proc. w skali roku. Tymczasem w marketach oferowane są podwyżki na poziomie powyżej 10 proc.
Przypomnijmy, że minimalne wynagrodzenie wzrośnie w 2023 r. o 19,6 proc.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kogo potrzebuje rynek
Każdego roku Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej we współpracy z wojewódzkimi urzędami pracy przygotowuje "Barometr zawodów". Raport pozwala na wyszczególnienie zawodów deficytowych, czyli tych, w których nie powinno być trudności ze znalezieniem pracy, gdyż zapotrzebowanie pracodawców będzie duże, a podaż pracowników o odpowiednich kwalifikacjach – niewielka.
Kolejną grupą są zawody zrównoważone, gdzie liczba ofert pracy będzie zbliżona do liczby osób zdolnych do podjęcia zatrudnienia, to znaczy, że podaż i popyt zrównoważą się. Pozostają jeszcze zawody nadwyżkowe – gdzie znalezienie pracy może być trudniejsze ze względu na niskie zapotrzebowanie i/lub nadmierną liczbę kandydatów spełniających wymagania pracodawców.
W 2022 i 2023 r. nie wskazano żadnego zawodu nadwyżkowego, natomiast jeszcze w 2018 r. w tej grupie znaleźli się ekonomiści, filozofowie, historycy, politolodzy i kulturoznawcy oraz pedagodzy.
Rozrasta się za to lista zawodów, gdzie przedsiębiorcy będą mieli trudność w wypełnieniu luk kadrowych. Wśród zawodów deficytowych w 2023 r. znaleźli się: cieśle i stolarze budowlani, dekarze i blacharze, elektrycy, elektromechanicy, fizjoterapeuci, kierowcy, kucharze, lekarze, magazynierzy, mechanicy, murarze i tynkarze, ale również – nauczyciele praktycznej nauki zawodu, przedmiotów ogólnokształcących, zawodowych oraz szkół specjalnych. Ponadto brakuje na rynku pielęgniarek, operatorów obrabiarek, spawaczy, ślusarzy, robotników budowlanych czy pracowników robót wykończeniowych.
To oznacza, że lwią część zawodów, gdzie rynek odczuwa brak odpowiedniej kadry, to te, w których nie wymaga się wyższego wykształcenia, ale odpowiednich kwalifikacji.
Kasjerzy i sprzedawcy
Sprzedawcy i kasjerzy znaleźli się w grupie zawodów pozostających w równowadze, ale w niektórych województwach w 2022 r. odnotowano ich deficyt. Miało to miejsce w województwach: lubuskim, małopolskim, pomorskim, wielkopolskim i śląskim.
– Opinie pozyskane od pracodawców i pracowników sektora handlu potwierdzają, że ten sektor mierzy się z brakiem chętnych do pracy. Potwierdzają to wyniki comiesięcznego monitoringu nastrojów przedsiębiorstw w Polsce, realizowanego przez PE i BGK oraz wyniki ogłoszeń publikowanych przez jeden z największych portali ogłoszeń o pracy – mówi nam Aleksandra Wejt-Knyżewska z Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Z rozmów, jakie przeprowadziliśmy z pracownikami sieci handlowych, wynika, że w marketach takich jak Biedronka czy Lidl, kierownicy sklepów muszą mierzyć się przede wszystkim z wysoką rotacją. Zatrudnieni mówią, że nie jest to praca dla każdego. – To jest potrzebna i ważna praca, mimo że zatrudnieni nie muszą mieć specjalnych kwalifikacji czy wykształcenia – komentuje w rozmowie z money.pl Maria, pracownica Biedronki w Poznaniu.
Podwyżki na kasie kontra w budżetówce
Przypomnijmy, że na kasie będzie można zarobić od stycznia 2023 r. od 3950 zł brutto w Biedronce, 4200 zł brutto miesięcznie w Lidlu. Stawki dla najmniej zarabiających wzrosną w sieci Jeronimo Martins Polska o 16,3 proc., natomiast w Lidlu o 12 proc.
Wśród głosów podnoszonych przez pracowników sfery budżetowej, w tym nauczycieli, mówi się często o tym, że lepiej zatrudnić się na stanowisko kasjera niż poświęcać czas na wykształcenie, a następnie nie otrzymywać, godnego, w ich ocenie, wynagrodzenia.
Przypomnijmy, że na 2023 r. w tzw. budżetówce założono wzrost płac o 7,8 proc. Według danych pochodzących z Ogólnopolskiego Badania Wynagrodzeń przygotowanego przez Sedlak & Sedlak mediana brutto specjalistów administracji publicznej wynosi 4680 zł. To znaczy, że zatrudnieni w Lidlu, w większych aglomeracjach, zarobią na kasie o 470 zł brutto więcej (górna granica zarobków dla pracowników bez doświadczenia w niemieckiej sieci wynosi 5150 zł brutto).
Za dużo magistrów
Wzrost wynagrodzeń w poszczególnych sektorach jest związany przede wszystkim z wysokim zapotrzebowaniem na określonych pracowników. Dodatkowo możemy zaobserwować problemy, które demografia będzie nam tylko pogłębiać.
– Średniorocznie ubywa z rynku pracy między 150 a 200 tys. osób, ale w grupie osób z wykształceniem wyższym tendencja jest odwrotna. W 2005 r. jedna piąta pracowników dysponowała wykształceniem wyższym, a dzisiaj na 370 tys. osób, które są w roczniku wchodzącym na rynek pracy, 290 tys. kończy wyższe studia – mówi nam Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP.
– Z roczników, które liczyły 500-600 osób, które dzisiaj wychodzą z rynku pracy, 100-120 tys. miało wykształcenie wyższe, a w tej chwili to 290 tys. osób, w związku z czym kurczy się liczba osób w wieku produkcyjnym, ale rośnie liczba osób z wykształceniem wyższym. To oznacza, że największy deficyt rąk do pracy jest wśród osób z wykształceniem poniżej wyższego. Znają to kraje zachodnie, gdzie od lat rosną płace w zawodach wymagających niskich kwalifikacji – uzupełnia główny ekonomista Pracodawców RP.
I dodaje, że problem demograficzny w Polsce w zakresie rynku pracy dotyczy prac prostych, gdzie już w ogromnym stopniu posiłkujemy się ludźmi z zagranicy.
Weronika Szkwarek, dziennikarka money.pl
Jeśli chcesz być na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami ekonomicznymi i biznesowymi, skorzystaj z naszego Chatbota, klikając tutaj.