Jak informuje Polska Agencja Prasowa, strajk zorganizowały dwie największe centrale związkowe - CSC oraz IAC.
W efekcie linię produkcyjną wyłączyła fabryka Seata w miejscowości Martorell. Władze firmy wyraziły na to zgodę, obawiając się o bezpieczeństwo swoich pracowników.
Paraliż regionu szykuje się również ze względu na strajk na kolei. Szacuje się, że działać będzie zaledwie 30 proc. połączeń kolejowych oraz metra w Barcelonie. Nie zastąpią ich autobusy, bo wiele przystanków jest zdewastowanych po nocnych protestach ze środy na czwartek.
Obejrzyj: Podatek handlowy? Nie łudźmy się: będzie drożej
Najtrudniejsza sytuacja paniwała wówczas w Barcelonie, gdzie w nocnych zamieszkach wzięło udział ponad 22 tys. separatystów.
Z danych miejscowego ratusza wynika, że protestujący rozpalili przed północą blisko 50 ognisk w różnych miejscach katalońskiej stolicy, blokując ruch uliczny. Wskutek starć z policją ucierpiało 20 osób. Poza Barceloną do protestów doszło także w Gironie, Sabadell oraz Leridzie.
Jak podają lokalne służby, manifestanci zachowywali się agresywnie wobec funkcjonariuszy, a także ustawiali barykady z kontenerów na śmieci, podpalali samochody i ławki.
Próbowali również strzelać materiałami pirotechnicznymi do policyjnego helikoptera. W jednym z miejsc, w którym doszło do konfrontacji, bojówkarze usiłowali oblać policjantów kwasem solnym.
W poniedziałek rano Sąd Najwyższy w Madrycie skazał 9 katalońskich separatystów na kary od 9 do 13 lat więzienia za podburzanie w związku z w nielegalnym referendum niepodległościowym w tym regionie Hiszpanii z 1 października 2017 r.
Krótko po ogłoszeniu wyroku premier Hiszpanii Pedro Sanchez wyraził nadzieję, że orzeczenie SN "zostanie w pełni wykonane".
To właśnie ten wyrok rozwścieczył protestujących, którzy zdecydowali się wyjść na ulice.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl