W wywiadzie dla "DGP" Czarnecki broni kredytów walutowych jako narzędzia finansowania zakupu nieruchomości. - Te kredyty są dobre i zostały udzielone właściwym klientom - zapewnia, mówiąc, że korzystała z nich klasa średnia i wyższa. Dodaje jednak, że podczas oferowania ich na rynku dochodziło do nieprawidłowości. - Ja uważam, że te kredyty były udzielane w profesjonalny sposób. Oczywiście, to był masowy proces, więc zdarzały się rzeczy, których być nie powinno, jak np. misseling. Ale nie można powiedzieć, że został popełniony systemowy błąd - stwierdził.
Kredyty frankowe w Polsce. Czarnecki: oczekiwania kredytobiorców nie spełniły się
- Z kredytem wiąże się ryzyko stopy procentowej, a z pożyczką walutową także ryzyko walutowe. Po prostu oczekiwania kredytobiorców odnośnie do poziomu kursu waluty nie spełniły się, z różnych przyczyn, całkiem niezależnych od banków - dodał Czarnecki. Jego zdaniem obecnie przedstawia się kredyty frankowe w sposób sugerujący, że banki tworzyły umowy niezgodne z prawem. - I to jest fundamentalna bzdura - te umowy były zgodne z prawem. Klauzule, o których dziś mówi się, że są abuzywne, wtedy takie nie były - powiedział "DGP".
Pamiętajmy, że banki były poddawane audytom nadzoru. I nikt - aż do momentu, gdy frank się skokowo umocnił w stosunku do złotego w styczniu 2015 r. - tych umów kredytowych nie kwestionował, nie mówiono też o żadnych klauzulach abuzywnych
- stwierdził w wywiadzie Piotr Czarnecki.
Były prezes banku: przychodzili do mnie klienci, musiałem udzielać im kredytów we frankach
Według Czarneckiego, byłego prezesa Raiffeisen Bank Polska, to klienci chcieli hipotek we frankach, zwłaszcza gdy mieli niższą zdolność kredytową:
Był inny rynek pracy, inne wynagrodzenia, a bezrobocie na poziomie 19 proc. Do mnie jako prezesa banku wielokrotnie przychodzili klienci z awanturą, że nie dajemy im najtańszego kredytu - we frankach. Mówienie o ryzyku walutowym - a ja wielokrotnie o tym mówiłem - nic nie dawało. Kwestia wyższej zdolności w walutach to prosta matematyka, a nie celowe działanie banków. 15 lat temu oprocentowanie kredytu we frankach wynosiło 3 proc., a w złotych - 11-12 proc. - i jeśli przeliczy się to na miesięczną ratę, przy takiej różnicy stóp dostępny kredyt we frankach musiał być wyższy niż w złotych.
Były prezes Raiffeisena nie zostawia suchej nitki na frankowiczach. Jego bank sprzedał kredyty walutowe o wartości około 200 mln franków - jak twierdzi - grupie "najlepszych i zamożnych klientów":
Musiałem im udzielać kredytów we frankach, bo często były to akcje: "Jeśli nie sprzedacie mi najtańszego kredytu, to wyprowadzę od was pieniądze". A w 2012 r. przejąłem portfel 4 mld hipotek frankowych wraz z Polbankiem. To przejęcie było strategiczną decyzją grupy, choć uważałem, że jest ona obarczona dużym ryzykiem. Wtedy nikt nie kwestionował portfela frankowego, a tam bank był dynamicznie budowany właśnie na nim.
Kredyty frankowe podkopały zaufanie do banków? "Robimy świętą krowę z małej grupy ludzi"
- Nie mieszajmy różnych porządków. Nagle robimy świętą krowę z małej, choć wpływowej i głośnej grupy ludzi, która uważa, że wykrzyczy zmianę paradygmatu w finansach. Bank przede wszystkim jest od bezpiecznego dysponowania środków, a w co inwestuje, to już jego sprawa: czy to kredyty, obligacje, akcje, czy może jeszcze coś innego - stwierdził Czarnecki, odpowiadając na pytanie, czy bank jako instytucja zaufania publicznego powinien angażować się w ryzykowne kredyty walutowe.
Czarnecki o kredytach frankowych: nie wpakowaliśmy klientów na minę
Podkreśla też, że klienci mieli informację o ryzyku walutowym, bo "przecież podpisywali oświadczenia o pełnej świadomości tego ryzyka". - Nie wpakowaliśmy klientów na minę. Proszę nie używać tego argumentu, bo to demagogia. Dzięki tym kredytom polska rozwijająca się klasa średnia wreszcie miała swoje miejsce do życia - nowe domy i mieszkania - dodaje Czarnecki.
Klienci tego chcieli. Teraz mówią: nic nie wiedzieliśmy, wcisnęli nam. To znaczy, że nie potrzebowali tych nieruchomości? Bzdura. Dzisiaj ci wykształceni, również ekonomicznie, ludzie dla pieniędzy udają naiwnych. Są przecież i ekonomiści z kredytami we frankach, którzy w sądzie mówią: Nie rozumiałem ryzyka kursowego.
- Przekonamy się, czy tej samej argumentacji nie zaczną używać kredytobiorcy złotowi, szczególnie ci z ostatnich lat, którzy brali kredyt na samym dole oprocentowania. Usłużne kancelarie zaraz podpowiedzą, że również nie byli świadomi, że stopy mogą być wyższe, bo przecież nie rozumieją ryzyka stopy procentowej. To jest realne ryzyko, a skutków nie chcę sobie nawet wyobrażać - stwierdza Czarnecki w wywiadzie.
- Długi trzeba spłacać! To podstawowa zasada życia w społeczeństwie - dodaje były prezes banku. - Jedyna bolesna rzecz to kwota kapitału do spłaty. Szczególnie dla tych, którzy brali na dołku, w 2008 r. Ci, którzy ostatnio brali kredyty w złotych, gdy stopy były blisko zera, też będą płakali. Uporządkowania może wymagać jedynie sprawa ustalania kursów - powiedział w rozmowie z "DGP".