Około 35 proc. wyborców opowiada się za prezydenckim kandydatem KO, 25 proc. za kandydatem PiS, a 30 proc. nie podoba się żaden z nich. Reszta, tj. co dziesiąty, wskazuje innego kandydata, takiego jak Szymon Hołownia czy Sławomir Mentzen - takie wyniki przyniosły jedne z wewnętrznych badań PiS.
W partii takie rezultaty nie budzą nadmiernego entuzjazmu. - Sondaże wypadają tak, że niełatwo na ich podstawie podjąć decyzję - przyznał w środę pytany przez dziennikarzy Ryszard Terlecki z PiS.
Niektórzy działacze mają wręcz wrażenie, że chodzi o wybór kandydata, który nie tyle wybory ma szansę wygrać, ile jak najmniej przegrać (czyli przynajmniej wejść do drugiej tury). - Decyzję musi podjąć prezes Kaczyński, następnie przedstawić ją wewnętrznie, by nikt nie był zaskoczony - wskazuje nasz rozmówca z PiS.
Z badań wewnętrznych ugrupowania widać, że gra będzie się toczyła w pierwszej turze i przekonanie części wyborców nieprzekonanych, stroniących od głównych kandydatów KO i PiS. W drugiej turze języczkiem u wagi mogą się okazać wyborcy Konfederacji. Wszystko to determinuje wybór kandydata, z czym PiS ma ewidentny problem. - Może i dobrze, że KO ma te prawybory. Niech się wykrwawiają, my dzięki temu mamy trochę więcej spokoju na podjęcie decyzji - komentuje osoba z PiS.
Decyzja nawet w tym tygodniu
W tym tygodniu Jarosław Kaczyński ma zapoznać się z kolejnymi badaniami sondażowymi, które przygotowały równolegle dwa "ośrodki analityczne" na Nowogrodzkiej. Niewykluczone, że to właśnie one posłużą prezesowi PiS jako pretekst do podjęcia finalnej decyzji w sprawie wyłonienia kandydata na nadchodzące wybory prezydenta. Decyzja, jak słyszymy, może zapaść już w czwartek, gdy zbierze się ścisłe kierownictwo PiS.
W kolejnym kroku zaplanujemy ogłoszenie kandydata. Poważnie pod uwagę brany jest weekend 23-24 listopada - mówi nam rozmówca z Nowogrodzkiej.
Od części partyjnych rozmówców służymy, że chodzi o częściowe przykrycie ogłoszenia przez Koalicję Obywatelską wyników prawyborów. KO ma zdecydować, czy wystawi Rafała Trzaskowskiego czy Radosława Sikorskiego. Inni jednak sugerują, że o tej dacie w PiS mówiło się już wcześniej oraz że ciągle brane są pod uwagę późniejsze terminy.
- Na tę chwilę zakładamy, że mamy czas do 7 grudnia - mówi osoba z partii. To wtedy na Śląsku ma odbyć się inauguracyjny kongres kandydata KO.
Na kampanię potrzeba ok. 30 mln zł
W PiS-owskim wyścigu w tej chwili liczą się już tylko trzy nazwiska: szef IPN Karol Nawrocki, były minister edukacji Przemysław Czarnek oraz europoseł Tobiasz Bocheński.
Od jakiegoś czasu analizowane są ich mocne i słabe strony.
Gdyby dziś szukać potencjałów wyborczych, to największy ma Nawrocki. Ale ma najmniejszą rozpoznawalność, niewiele mniejszą od Bocheńskiego - słyszymy od osoby z PiS.
Brak rozpoznawalności to istotny argument, zwłaszcza w sytuacji gdy PiS ma problemy finansowe z powodu ostatnich decyzji PKW - pierwsza obniżyła kwotę zwrotu za kampanię parlamentarną, a ostatnia pozbawiła prawa do subwencji (w obu przypadkach PiS odwołuje się do Sądu Najwyższego). Tymczasem na kampanię prezydencką trzeba wydać - lekko licząc - około 30 mln zł.
Na pewno też Nawrockiemu nie pomaga to, że jest spoza partii, bo to może zniechęcić część działaczy do aktywnego włączenia się w jego kampanię. PiS nie jest też pewien historii i kontaktów Nawrockiego. - Już wypływały różne historie na niego, jak znajomość z niejakim Wielkim Bu. Nie mamy pewności, czy i z czego trzeba będzie się tłumaczyć w kampanii - przyznaje nasz rozmówca z partii Jarosława Kaczyńskiego.
Do silnych stron Nawrockiego partia zalicza takie kwestie jak brak obciążenia politycznego. - Bardzo trudno będzie wygrać kandydatem z przeszłością polityczną. To ten sam grzech, który ciąży dziś Trzaskowskiemu i Sikorskiemu, tyle że oni mają większą bazę wyborców - ocenia rozmówca z Nowogrodzkiej. Karol Nawrocki w partii postrzegany jest jako kandydat z potencjałem na wyjście poza bańkę PiS.
Ze wszystkich naszych kandydatów jedynym z potencjałem przekonania wyborców Konfederacji jest właśnie Nawrocki. Bo on tym wyborcom, jako szef IPN, kojarzy się "historycznie". Jest świeży - argumentuje rozmówca money.pl z Nowogrodzkiej.
Co z Przemysławem Czarnkiem?
Przemysław Czarnek miał w partii najlepsze notowania tuż po wygranej Donalda Trumpa w USA. W przypadku jego konfrontacji np. z Rafałem Trzaskowskim, byłby to scenariusz politycznej "wojny światów". Czarnek jest bowiem najbardziej polaryzującym kandydatem PiS - na tyle, że budzi to opory w samej partii.
- On ma zdolności mobilizacyjne, tylko pytanie, czy kandydat prawicy musi być aż tak wyrazisty. Bo nigdy taki nie wygrał - przyznaje osoba z PiS. Inny polityk, stronnik Mateusza Morawieckiego, dodaje: - Wystarczy wziąć kilka słynnych, kontrowersyjnych wypowiedzi Przemka, skleić je w spot i kampania KO sama się robi.
Tyle że to, co dla jednych jest wadą, dla innych jest atutem Czarnka.
W przeciwieństwie do Nawrockiego, jesteśmy w stanie przewidzieć, w jaki sposób i za co Czarnek będzie atakowany w kampanii. Można wcześniej ułożyć linię obrony i kontrataków. Nawrocki to wciąż zagadka - mówi kolejny rozmówca z PiS.
Jest i wreszcie Tobiasz Bocheński, który w ostatnich dniach zaczął wyraźniej akcentować swoją chęć startu w wyborach, co nie wszystkim przypadło do gustu. - Niektórzy potencjalni kandydaci nie wytrzymują ciśnienia, Bocheński prawie że się ogłosił kandydatem - stwierdza rozmówca z PiS.
Ostatnio europoseł podpadł prezesowi Kaczyńskiemu, gdy nie chciał wprost stwierdzić, że w 2010 roku w Smoleńsku doszło do zamachu. Niemniej Bocheński postrzegany jest jako kandydat umiarkowany, który - idąc z prawej flanki - mógłby sięgnąć po głosy centrum. - To byłby taki nasz Trzaskowski - ironizuje polityk PiS. Bocheński może też okazać się kompromisowym wyborem dla często skłóconych między sobą frakcji PiS.
Morawiecki z polityczną hipoteką
Choć grono kandydatów na kandydata w PiS ograniczyło się do trzech osób, wciąż w tle przewija się były premier Mateusz Morawiecki. Argumentem przemawiającym za nim jest to, że ma doświadczenie premierowskie, rozpoznawalność i jest majętnym człowiekiem, który mógłby częściowo sam sfinansować swoją kampanię. Jednak ma polityczną hipotekę i jak na jednym ze spotkań z dziennikarzami zauważył Jarosław Kaczyński - jest on znakomitym kandydatem do wejścia do drugiej tury, ale bez perspektyw na wyjście z niej zwycięsko. Sam Morawiecki dostrzega tę słabość.
Morawiecki, pytany o ewentualny start, mówi, że nie chce, ale jak będzie musiał, to się nie uchyli. On sam uważa, że lepiej postawić na kogoś nowszego, kto nie ma bagażu politycznego - twierdzi osoba z otoczenia byłego szefa rządu.
Jak słyszymy, Morawieckiego ma bardziej interesować kariera partyjna, z opcją przejęcia sterów w PiS po Jarosławie Kaczyńskim. - W tym ujęciu kandydat PiS ma trudno, bo jak wygra wybory prezydenckie, to odpłynie mu perspektywa liderowania partii - wskazuje stronnik Morawieckiego.
Oczywiście wciąż nie można wykluczyć, że PiS nas jeszcze zaskoczy. Niewykluczone, że nazwiska pojawiające się dotąd na giełdzie są tylko balonami próbnymi czy zasłoną dymną, a przedstawiony zostanie kandydat spoza partii. Być może nawet niezwiązany dotąd bezpośrednio z polityką. To, że poszukiwani są potencjalni chętni także poza partią we wrześniu w wywiadzie dla money.pl i Wirtualnej Polski przyznał szef klubu PiS Mariusz Błaszczak. Tyle że do tej pory żadna z tych plotek się nie potwierdziła.
Tomasz Żółciak i Grzegorz Osiecki, dziennikarze money.pl.