Dzisiaj mijają dwa lata od rozpoczęcia drugiej kadencji rządów ekipy Donalda Tuska. O rekonstrukcji gabinetu koalicji PO-PSL mówiło się już od kilku miesięcy. Być może premier chciał przewietrzyć resorty na półmetku, ale jeśli jego podwładni nadal będą działać tak _ sprawnie _ jak dotychczas, może lepiej będzie od razu pomyśleć o przyspieszonych wyborach.
Wystarczy wspomnieć, że nim minęły dwa lata od początku kadencji, w rządzie zmieniło się już pięciu ministrów z czego trzech w resortach obsadzanych przez Platformę Obywatelską. W ubiegłym roku najpierw pożegnaliśmy Marka Sawickiego, który po aferze taśmowej PSL rozstał się w lipcu z ministerstwem rolnictwa. Z kronikarskiego obowiązku trzeba odnotować, że w grudniu, wskutek zmian we władzach ludowców, ministrem gospodarki i wicepremierem został Janusz Piechociński. Niby ta zmiana nie wynikała bezpośrednio z afer lub zaniedbań, ale patrząc nieco szerzej można uznać, że odejście Waldemara Pawlaka z rządu było jeszcze pokłosiem PSL-owskich afer.
W tym roku mieliśmy za to prawdziwy festiwal skandali, które skończyły się wyrzuceniem ministrów z posad. Najpierw w lutym doszło do przesunięcia Tomasza Arabskiego, szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, na placówkę dyplomatyczną w Hiszpanii. Głównie po to, by usunąć z widoku osobę przez polityków PiS jest obwinianą za złe przygotowanie wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Rosji, która skończyła się tragiczną katastrofą w Smoleńsku. Konsekwencją wysłania Arabskiego w ambasadory była zmiana szefa MSW, który z kolei przejął po nim obowiązki.
Nie minęło wiele czasu i w kwietniu po blamażu z rzekomą budową gazociągu Jamał II premier Tusk podziękował za współpracę Mikołajowi Budzanowskiemu, który kierował resortem skarbu. Zaś miesiąc później resort sprawiedliwości opuścił niewygodny i krnąbrny Jarosław Gowin.
Ostatnie dni przyniosły nam natomiast _ honorową _dymisję Sławomira Nowaka, będącą następstwem jego zamiłowania do drogich zegarków. I w zasadzie z tego co wypsnęło się Barbarze Kudryckiej wiemy już, że jej dni w fotelu ministra nauki są policzone.
Dlatego, jeśli Donald Tusk chce jeszcze cokolwiek zmienić w swoim rządzie, musi się pospieszyć. Jeśli tego nie zrobi, za chwilę pewnie znów wybuchnie jakiś skandalik lub afera i zmiany zostaną wymuszone przez sytuację. A wtedy trudno będzie przekonywać opinię publiczną, że wszystko jest cacy, a władza myśli tylko o tym jakby jeszcze usprawnić działanie państwa. A jeśli szefowi rządu brakuje odpowiednich ludzi do obsadzenia ministerstw, to może powinien podjąć męską decyzję i sam się zrekonstruować.
Czytaj więcej w Money.pl