Ministerstwo nauki postanowiło, że 45 procent Polaków ma mieć wyższe wykształcenie. Piękne założenie, bo dzięki temu wyprzedzimy europejską średnią o całe pięć punktów. Są tylko dwa pytania: Po co? I czy na pewno takimi metodami?
Raport Money.pl o sytuacji absolwentów na rynku pracy wbił kij w mrowisko. Bo wnioski z niego płyną niezbyt budujące - młodzi ludzie idą na studia nie zwracając uwagę na to, czy mają po nich szanse na pracę. I potem pojawia się problem - nie są potrzebni.
Już dawno upadł mit, że ukończone studia gwarantują lepszy start. Doszliśmy za to do miejsca, w którym dyplom - z naprawdę nielicznymi wyjątkami - jest wart tyle, co papier na którym został wydrukowany. Jeśli ktoś dziś przekonuje absolwentów szkół średnich, że jest inaczej - po prostu mydli im oczy. I robi im krzywdę.
Oczywiście odsetek 45 procent Polaków z wyższym wykształceniem to byłby powód do dumy. Ale tylko pod warunkiem, że to wykształcenie oznacza coś więcej, niż tylko papier w garści. Ktoś, kto postanowił uzyskać taki współczynnik jak najszybciej i za wszelką cenę, świadomie lub nie, zniszczył wartość tytułu magistra.
Wysyp niepublicznych szkół wyższych okazał się fatalny w skutkach. Model, w którym nie opłaca się oblewać nawet tych najbardziej odpornych na wiedzę, bo ważniejsze jest opłacane przez nich w terminie czesne, okazał się absurdalny. Bo mamy dziś armię utytułowanych absolwentów, których nikt nie traktuje poważnie. I w wielu przypadkach - niestety - słusznie. Ci naprawdę zdolni, którzy z uczelni wynieśli coś więcej niż pustą teorię, popartą jedynie wpisami w indeksach szkół o nazwach nie do zapamiętania, mogą czuć się rozgoryczeni. Mają do tego prawo.
Niedawno _ Gazeta Wyborcza _ cytowała wyliczenia, wedle których w ciągu 10 lat z 300 szkół wyższych zostanie w Polsce tylko 50 najlepszych. Ze względu na niż demograficzny, który wymusi konkurowanie na jakość. Moim zdaniem - szkoda że tak późno. Bo do tego czasu te słabe zdążą naobiecywać tysiącom naiwnych ludzi złote góry i naprodukować tyleż pseudofachowców, z wielkimi ambicjami ale zerowymi umiejętnościami.
A jeszcze dłużej pewnie pokutować będzie dowcip o mamie Jasia, która przychodzi do urzędu pracy, by znaleźć synkowi po podstawówce zatrudnienie. Nie chce dla niego pracy murarza za 4 tysiące, ani pomocnika na budowie za tysiąc mniej. Bo syn wszystko przepije. Może więc coś za najniższą krajową? Niestety, nie da rady. Do tego trzeba skończyć studia...
Czytaj więcej w Money.pl | |
---|---|
Perspektywiczne studia to... brak studiów Młodzi szturmują kierunki, po których nie ma pracy. Czy sami skazują się na bezrobocie? | |
Studenci poskarżą się premierowi na... _ - Resort szkolnictwa wyższego nas lekceważy _ - uważają studenci. Ministerstwo zaprzecza. Dziś wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego Daria Nałęcz zamierza spotkać się z przewodniczącym parlamentu studentów. |
autor jest redaktorem Money.pl