Ani chybi nad naszymi elitami politycznymi ciąży fatum niemieckiego lotniska. Kilka dni temu, wieczorem Jacek Protasiewicz, prominentny członek Platformy Obywatelskiej, przeżył niemiłą przygodę z celnikami na lotnisku we Frankfurcie. Choć znamy dwie wersje wydarzeń pewne jest, że europoseł wygarnął tamtejszym mundurowym za wszystkie krzywdy, jakich Polacy doznali od Niemców.
W sumie trochę rozumiem europosła Protasiewicza, przecież jest z tego pokolenia, które od dziecka było karmione filmami i książkami, w których sąsiedzi zza Odry i Nysy przedstawiani byli jako wcielone zło. A skoro jeszcze miał do czynienia z funkcjonariuszami, to i święty by nie zdzierżył. Wiadomo, że Polak organicznie wręcz, z natury swojej wstręt ma do tych, co pilnują porządku i praworządności.
No taka jest ta nasza narodowa karma, że nie potrafimy, nie chcemy, brzydzimy się ładem i przestrzeganiem przepisów. A nasz reprezentant w Parlamencie Europejskim nie jest bynajmniej jedynym, który doznał represji ze strony wrażych niemieckich służbistów.
Pięć lat temu na lotnisku w Monachium ich ofiarą padł Jan Maria Rokita. Wtedy _ niegodziwcy _ z Lufthansy ośmielili się zabrać płaszcz byłego posła i przenieść go do klasy ekonomicznej. Chyba wszyscy pojmujemy, że taki despekt musiał się spotkać z należytą reakcją. Niestety niemiecka policja jak zwykle niczego nie zrozumiała i nasz polityk zakuty w kajdany (jako i Protasiewicz) wylądował na komisariacie, w konsekwencji czego ubyło mu potem nieco euro z konta.
Można więc przyjąć, że zachowanie Protasiewicza nie odstaje od przeciętnej. Bo skoro w dziedzictwie naszych przodków stoi jak wół, że _ Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz _ i nawet współcześni śpiewają: _ Nie dla mnie przyjaźń polsko-niemiecka, Niemców nienawidzę od dziecka _... to trudno dziwić się, że europoseł germańskiej buty nie przemilczał. Wszak honor swój trzeba mieć i uszu po sobie tulić nie trzeba przez byle feldfebla.
Niestety płynie z tego jeden dość smutny wniosek. Mimo wszystkich gładkich i politycznie poprawnych słów i gestów, nie lubimy Niemców. Siedzi to w nas głęboko i chociaż na co dzień w większości staramy się to skrzętnie chować, raz na jakiś czas szydło wychodzi z worka. A wtedy uskrzydla nas chwała Cedynii i Grunwaldu, chcemy rewanżu za rozbiory i zniszczoną Warszawę, za Westerplatte i Pocztę Gdańską, za Pawiak i Palmiry. Wymieniać dalej?
Czytaj więcej w Money.pl
Autor jest dziennikarzem Money.pl