Co wynika z tego, że około 13 mld złotych wydajemy rocznie na tak zwaną polityką prorodzinną? Zupełnie nic. To zmarnowane pieniądze. Duże pieniądze. Większy byłby pożytek, gdyby wydać je na coś innego. Uważam tak, choć mam dwójkę dzieci.
W raporcie Money.pl piszemy, że rocznie na wsparcie dla rodzin przeznaczamy równowartość 0,8 procent PKB. Sąsiedni Niemcy 1,2 procent, a Francuzi 1,4. Są też kraje, w których wskaźnik przekracza dwa procent, to Czechy, Belgia, czy Węgry. Nie ma nas co porównywać do Irlandii, gdzie pieniądze na wspieranie rodzin stanowią aż 3,5 procent PKB.
Jako rodzic, powinienem pomstować, że u nas tak mało w porównaniu z innymi. Jednak tego nie robię i nie dlatego, że jestem liberałem, który twierdzi, że państwo nikomu nie powinno nic dawać. Po prostu widzę, że te miliardy rozpływają się nie przynosząc korzyści:
- wydajemy pieniądze, aby pomagać najbiedniejszym rodzinom, a mimo to są w nich niedożywione dzieci;
- dużo pieniędzy wydawanych jest na żłobki i przedszkola, a mimo to w wielu miejscowościach łatwiej zdobyć nerkę na przeszczep niż miejsce dla dziecka w którejś z tych placówek;
- o wydatkach na becikowe nie warto nawet wspominać, bo dotychczas nie ustalono, czemu ma służyć; najbardziej prawdopodobna wersja mówi o tym, że to pieniądze na pokrycie wydatków i strat wyrządzonych przez szczęśliwych tatusiów świętujących przyjście na świat maleństwa; wielu ojców się tego trzyma;
- ulga podatkowa to jest akurat coś w miarę sensownego, ale trzeba mieć jakoś za coś przeżyć te 12 miesięcy, zanim otrzyma się zwrot z urzędu skarbowego, a nie każdy ma tyle dziurek w pasie, aby odpowiednio mocno go zacisnąć.
- Tak więc miliardy są wydawane, a nikt realnego wsparcia nie odczuwa. Bo są dwa problemy. Pomoc społeczna w Polsce nie polega na pomaganiu, tylko na dawaniu wszystkim po równo parę groszy, aby nie marudzili, że nic nie dostają. Drugi, bardzo istotny problem, to taki, że nie ma, nie było i prawdopodobnie nie będzie polityki prorodzinnej. Takiej prawdziwej. Systemu przemyślanych działań, których efekt obliczony jest na dziesięciolecia. Efekt w postaci takiej, że pary nie będą z przyczyn ekonomicznych bały się mieć dzieci.
Dziś tak zwana polityka prorodzinna polega na tym, że nie dajemy umrzeć z głodu najbiedniejszym dzieciom (ale też nie dajemy się im najeść), a pozostali sobie poradzą. No i radzą sobie, ale zamiast dwójki, czy trójki dzieci ograniczają się do jednego. I jest nas coraz mniej. Skoro tak mamy wydawać pieniądze, to lepiej zaoszczędzić. Jeśli mamy wydawać więcej, aby coś osiągnąć, to najpierw ustalmy sensowne zasady.
Wniosek z raportu Money.pl płynie jeden i to wbrew pozorom bardzo pozytywny: ci z nas, którzy mają dzieci, mają je z miłości do dzieci. I tylko z tego powodu. O żadne materialistyczne pobudki posądzać nas nie można.
Czytaj więcej w Money.pl src="http://www.money.pl/u/money_chart/graphchart_ns.php?ds=1426838400&de=1427472600&sdx=0&i=&ty=1&ug=1&s%5B0%5D=USDPLN&colors%5B0%5D=%231f5bac&w=640&h=250&cm=0&lp=1"/>
Autor felietonu jest zastępcą redaktora naczelnego Money.pl