W urzędach pracy od lat toczy się gra pozorów. Obraz, jaki istnieje w świadomości Polaków, jest dla nich brutalny. Firmy udają, że szukają pracowników, bezrobotni na niby szukają pracy, a urzędnicy pozorują, że między nimi pośredniczą. Na taki wizerunek, pewnie w wielu przypadkach niesprawiedliwy, pośredniaki sumiennie sobie zapracowały.
Wystarczy przejrzeć kilka lokalnych gazet, żeby znaleźć przykłady urzędowo-aktywizacyjnych patologii. Pewna kobieta z Szydłowca bezrobotna jest od 26 lat. Przez ten czas nie dostała ani jednej oferty zatrudnienia. Narzeka, że nikt jej do pracy nie zachęcał. W Łodzi takich osób - choć z nieco krótszym stażem na garnuszku państwa - jest ponad 20. Inny rekordzista, z Radomia, w ramach aktywizacji zawodowej ukończył 18 różnych szkoleń. Pracy nie znalazł w żadnym z nowowyuczonych fachów. Pewnie nie miał doświadczenia...
Pracodawcom do ogródka też warto wrzucić parę kamyczków. Przez _ pośredniak _ w Łodzi poszukiwany był pracownik magazynu. Na pełny wymiar, 40 godzin tygodniowo. Stawka? 1 zł za godzinę. Legalnie, bo umowa miała być o dzieło. Ratownik na basenie w Bydgoszczy musi mieć wyższe wykształcenie, firma sprzątająca z Torunia szukała sprzątaczek, pod warunkiem że będą... mężczyznami, a do wymogi do pracy na pewnej kurzej fermie brzmiały: szczupła i niska. Przykłady absurdów, które sugerują że na znalezieniu ludzi do pracy ogłoszeniodawcom w pośredniakach nie zależy, można mnożyć.
Powinni je wychwytywać pracownicy urzędów pracy, ale jakoś tego nie robią. Wisienką na tym zjełczałym torcie jest wynik głośnej, ubiegłorocznej prowokacji _ Faktu _. Dziennikarze wysłali do 60 PUP-ów w całej Polsce pilną ofertę pracy dla budowlańców. Połowa placówek nie zareagowała. Urzędnikom nie chciało się nawet odpisać na maila. Nic dziwnego, że - jak mówią statystyki - co trzeci bezrobotny rejestruje się w pośredniaku nie po to, żeby szukać pracy, ale żeby mieć ubezpieczenie zdrowotne. A co czwarty z bezrobocia uczynił sobie zawód.
Zmiany są potrzebne. Cytowani dziś przez Money.pl eksperci rynku pracy są co do tego zgodni. Pomysły Ministerstwa Pracy, aby wynagrodzenia urzędników w PUP-ach uzależnić od efektów ich pracy, a bezrobotnych regularnie _ migających się _ od pracy pozbawiać tego statusu brzmią całkiem sensownie. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że zmiany prowadzone będą z głową, a aktywizatorzy, pracując teraz na akord nie wysmażą nam kolejnych absurdów ku chwale statystyk. Jak choćby w Gdyni, gdzie cztery lata temu prywatna agencja pracy, za publiczne pieniądze, próbowała przebranżowić zwalnianych stoczniowców na... florystów, wizażystów i psich fryzjerów.
autor jest redaktorem Money.pl
Czytaj więcej w Money.pl