Rekordowo niska inflacja w zasadzie nie powinna nikogo cieszyć. Świadczy bowiem o tym, że nasza gospodarka stoi w miejscu i potwierdza to, że Rada Polityki Pieniężnej spóźniła się z decyzjami o obniżkach stóp procentowych.
Ponad trzy miliony złotych rocznie - tyle łącznie zarabiają wszyscy członkowie Rady Polityki Pieniężnej. Każdy dostaje około 26 tysięcy złotych miesięcznie. Za co? Mają dbać o stabilny poziom cen. Ten cel to inflacja w wysokości 2,5 procent, z możliwością odchylenia w jedną bądź drugą stronę o 1 punkt procentowy.
Tymczasem w ubiegłym miesiącu ceny były wyższe o 0,2 procent niż przed rokiem, a wobec czerwca się nie zmieniły. Był to historyczny rekord niskiej inflacji. Teraz prognozy mówią, że w skali miesiąc do miesiąca możemy mieć do czynienia nawet z deflacją, czyli ich spadkiem.
Chociaż na pierwszy rzut oka niższe ceny mogą cieszyć, to po dłuższym zastanowieniu możemy dojść do wniosku, że takie zjawisko wcale nie świadczy dobrze o naszej gospodarce. Mówi bowiem o tym, że konsumenci wstrzymują się z zakupami i tym samym popyt jest niski. Co więcej, w obawie o utratę pracy, nie targujemy się o podwyżki, co w języku ekonomistów określa się mianem braku presji płacowej. Słowem, cała gospodarka stoi w miejscu, a jedynym pocieszeniem jest to, że spadek inflacji pozytywnie wpływa na poziom tzw. realnych płac.
I właśnie w tym miejscu powinniśmy upatrywać zadań dla członków RPP. Ci co prawda w ostatnich miesiącach obniżyli stopy procentowe do rekordowo niskiego poziomu 2,5 procent w przypadku głównej stopy referencyjnej. Nie brakuje jednak głosów ekonomistów, którzy twierdzą, że cięcia powinny były być szybsze i głębsze, tak by konsumentów zachęcić tanim kredytem do zakupów, a firmy do inwestowania. Nie mówiąc już o kompletnym niezrozumieniu dla ubiegłorocznej, jednorazowej podwyżki stóp w maju.
Dlatego coraz bardziej zasadne wydaje się pytanie, po co nam właściwie taka RPP? Być może dobrym rozwiązaniem byłoby rozliczanie jej członków nie tylko z tego, jak dbają o poziom inflacji, ale również z tego, czy ich działania sprzyjają wzrostowi gospodarczemu lub spadkowi bezrobocia. Taką politykę stosuje na przykład bank centralny w USA.
Czytaj więcej w Money.pl