Mateusz Morawiecki, jak się potem okazało, przedwcześnie pochwalił się w nocy z poniedziałku na wtorek, że jest umowa między Polską a Czechami. Jak zapewniał, na jej mocy Czechy miały wycofać swoją skargę do Trybunału Sprawiedliwości UE.
Błyskawicznie zdementował to Andrej Babiš czeski premier, a potem przyznał to Jacek Sasin. Nadal nie ma żadnej umowy. Trwają nad nią prace i wiadomo tylko, na jakich warunkach będą prowadzone rozmowy o jej zawarciu.
Eva Davidova, rzeczniczka czeskiego MSZ, podkreśla w "GW", że proces nadal trwa. - Republika Czeska domaga się od Polski, by ta szanowała orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej - informuje.
Projekt samej umowy międzypaństwowej mają stworzyć Czesi. Przyznaje to też wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń. Jak wyjaśnia czekamy teraz ten projekt. Dopiero potem będzie go akceptował polski rząd.
Jednak już dziś wiemy, że z polskiego budżetu mają być sfinansowane inwestycje istotne z punktu widzenia mieszkańców czeskiego pogranicza. Wykonanie umowy ma kosztować ok. 40-45 mln euro (180-200 mln zł).
Jak zastrzega Soboń, to nie jest tak, że Polska tu za coś płaci. Rząd nie chce, by wyglądało to jak "transakcja finansowa".
- Polska nie płaci żadnych pieniędzy. To są środki na wspólne projekty, które są ważne dla lokalnych społeczności. Strona polska gotowa jest partycypować w tych projektach, ale to nie jest "coś za coś", tu nie ma tego typu transakcji - zaznaczył Soboń w "GW".
Pieniądze zostną przeznaczone m.in. na zapobieganie problemom z dostawami wody dla Czechów. Martin Puta, hetman kraju libereckiego, zapewnia, że już od pół roku nasi sąsiedzi pracują nad oszacowaniem różnych kosztów, opierając się m.in. na pomiarach geologicznych.
Z tego co udało się im ustalić, konieczna będzie na przykład budowa sieci wodociągowej do najbardziej zagrożonych gmin. Czesi zapewniają, że też będą partycypowali w tej inwestycji i co więcej, już wydali ok. 1,5 mln euro na działania zapobiegawcze.
Czesi chcą współpracować, ale dopiero po podpisaniu i ratyfikowaniu umowy cofną swoją skargę z Trybunału Sprawiedliwości UE.
Jednak jeśli umowa będzie niewykonywana, to strona czeska będzie mogła wystąpić raz jeszcze do unijnego sądu. W tym postępowaniu TSUE raz jeszcze będzie mógł np. wstrzymać działalność kopalni.
Na łamach "GW" ekolodzy, m.in. z Greenpeace Polska czy Eko-Unii, podkreślają zaś, że kopalnia i tak nie ma przyszłości i na pewno nie będzie działać do 2044 r.