Nazwa produktu to połączenie dwóch słów: "ko", czyli po koreańsku "nos", oraz "mask". Powstaje w ten sposób "kosk", ale to słowo nie jest nowe. The Washington Post podaje, że w ten sposób w Korei nazywane są osoby, które nie zasłaniają nosów.
Nowe maski są już w sprzedaży internetowej. Za opakowanie, które składa się z 10 sztuk, płaci się nieco ponad 8 dolarów. Zainteresowanie produktem, jak podaje The Washington Post, jest spore. W sieci można jednak znaleźć zarówno pozytywne, jak i negatywne opinie.
"Niektórzy kpią z firmy, zauważając, że odsłonięte usta nadal mogą rozprzestrzeniać koronawirusa. [...] Inni z zadowoleniem przyjęli nowy produkt, twierdząc, że dzięki niemu będą czuć się bardziej komfortowo podczas obowiązkowych kolacji w pracy lub w innych miejscach spotkań towarzyskich" - czytamy w dzienniku.
Nowa maska pojawiła się, gdy Korea Południowa zmaga się z gwałtownym wzrostem przypadków zakażeń wariantem omikron koronawirusa. Rząd nie wprowadził twardego lockdownu, ale ograniczenia liczby osób oraz godziny pracy m.in. restauracji i barów.