Minister Szumowski 4 kwietnia mówił o szybkiej ścieżce testowania dla lekarzy. - Mamy taki etap epidemii, że niedługo będziemy prosić personel medyczny, by nosił maseczki na stałe, bo mamy coraz więcej zakażeń poziomych - mówił szef resortu zdrowia.
- Jestem lekarzem, pracuję z pacjentami w podeszłym wieku. Zaczęłam obserwować u siebie niepokojące objawy - silny ból głowy, bóle mięśni i stawów, osłabienie, stany podgorączkowe i zapalenie spojówek. Są to objawy nietypowe, ale opisywane przy infekcjach COVID-19 - mówi money.pl Anna, lekarka z 14-letnim stażem.
Lekarka uznała, że nie chcąc szerzyć potencjalnej infekcji i zwłaszcza w trosce o swoich pacjentów, powinna zgłosić problem i zrobić badania.
Zobacz także: "Rząd pstryczkiem wyłączył gospodarkę". Najbogatszy poseł o branży hotelarskiej
Kontakt
- Na dolnośląskiej infolinii sanepidu zgłosiłam swoje podejrzenie i otrzymałam informację, że w ciągu 7 dni skontaktuje się ze mną lekarz, który zadecyduje czy powinnam mieć wykonane badanie, na które czas oczekiwania wynosi kolejne 7 dni - mówi Anna.
Jako lekarz wie, że nie powinna mieć obecnie kontaktu z pacjentami, dlatego odwołała wszystkie swoje wizyty. Od niedzieli 19 kwietnia czeka na telefon z inspekcji sanitarnej i jakiekolwiek informacje, czy jest szansa zbadania się.
- Rozumiem, że mało jest pracowników sanepidu i karetek jeżdżących z testami do osób potencjalnie zakażonych, ale dopiero gdy sama znalazłam się w potrzebie, odczułam jak wielki jest problem diagnostyki i profilaktyki w naszym kraju. Myślę, że w podobnej sytuacji jest wielu medyków, którzy nie mając możliwości badania się, często sami nieświadomie są źródłem infekcji - podsumowuje Anna.
Bardzo podobna historia dotyczy małżeństwa lekarzy z trojgiem małych dzieci. On pracuje w szpitalu, ona od czasu epidemii opiekuje się dziećmi. W jednym dniu obydwoje zaczęli chorować, typowe objawy - wysoka gorączka, suchy uporczywy kaszel, osłabienie.
Izolacja
On już ma dodatni wynik testu na COVID-19. Test został wykonany w miejscu pracy. Małżonkowie zadzwonili do sanepidu, żeby zgłosić zachorowanie i potrzebę zbadania jej i dzieci, otrzymali informację, że do 7 dni zostaną zbadani. Po kilku dniach oczekiwania sami skontaktowali się z sanepidem, który zalecił "izolację dzieci". W międzyczasie u dzieci zaczęły rozwijać się objawy - gorączka, zapalenie spojówek.
- Jak miałam izolować dzieci? Nasi rodzice są w podeszłym wieku i mają wiele innych chorób, nie mogłam przecież ich narażać. Może pani z sanepidu zaopiekuje się dziećmi? Ja czuję się coraz gorzej mimo leczenia, a każą nam czekać. Pozostaje tylko na własną rękę pojechać do szpitala zakaźnego, ale co z dziećmi? - pyta retorycznie Sylwia, dr n.med. z 15-letnim stażem.
Ostatecznie, po 7 dniach oczekiwania, karetka z testami pod domem małżeństwa pojawia się o 3:30 w środę nocy. Testy zostały wykonane, w czwartek wynik nie był jeszcze znany.
Obie lekarki, z którymi rozmawialiśmy, w obawie przed problemami w pracy, pragną zachować anonimowość. Jednak obie są gotowe do konfrontacji swojej wersji wydarzeń ze służbami sanitarnymi, jeśli będzie taka potrzeba. Nazwiska i imiona znane są redakcji.
Priorytet?
Dlaczego to tak długo trwa? Dlaczego medycy, mimo zapewnień ministra, nie mogą liczyć na szybką ścieżkę? Dlaczego przypadek Anny, na co dzień pracującej z pacjentami z grupy ryzyka, nie został potraktowany priorytetowo?
Okazuje się, że nikt nie chce wziąć na siebie ciężaru odpowiedzi. Pierwsze próbuje Ministerstwo Zdrowia. - Wszystkie niejasności związane z testowaniem osób podejrzanych o zakażanie proszę wyjaśniać u wojewody - mówi Agnieszka Pochrzęst-Motyczyńska z MZ.
Pytamy u Głównego Inspektora Sanitarnego. - Biorąc pod uwagę, że przez różne formy nadzoru inspekcji sanitarnej przeszło już grubo ponad milion osób, nie wykluczam błędu któregoś z pracowników. Nikt nie neguje tego, że personel medyczny powinien być badany w pierwszej kolejności. Natomiast przerzucanie odpowiedzialności na pracowników inspekcji za wszelkie niedomagania systemu jest niesprawiedliwe - mówi Jan Bondar, rzecznik prasowy GIS.
Jak dodaje, wyjazdowe zespoły wymazowe badają osoby na kwarantannie i w izolacji. Szpitale powinny mieć umowy na badanie swoich pracowników. Również on odsyła do wojewody.
Pytamy zatem wojewodę o liczbę testów w województwie, liczbę zespołów wymazowych, laboratoria - słowem o przepustowość wojewódzkiego systemu testowania. Po dwóch dniach nie ma odpowiedzi. Dzwonimy w czwartek do biura prasowego, uprzejmy głos przekonuje, że wojewoda ma 14 dni na odpowiedź. Godzinę później otrzymujemy maila.
"Zadane pytania należy skierować do instytucji, których wszystkie te pytania dotyczą, a zatem odpowiedniej ze względu na adres zamieszkania badanego PSSE (Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej) lub do WSSE (Wojewódzkiej Stacji). Opisane działania to kompetencje PSSE" - czytamy w odpowiedzi.
Po dwóch dniach, kilku rozmowach telefonicznych i wymianie maili, w których WSSE chce uniknąć odpowiedzi na zadane pytania otrzymujemy odpowiedzi.
Jak z nich wynika, sanepid po zakwalifikowaniu dzwoniącego do testu "niezwłocznie przesyła zlecenie pobrania próby do pogotowia we Wrocławiu". Takie zlecenia obsługuje 8 karetek wymazowych.
Na Dolnym Śląsku badania w kierunku COVID-19 wykonuje się w sześciu laboratoriach Co pozwoliło do tej pory na zrealizowanie ponad 15 362 testów (stan na 23 kwietnia, godz. 13). Pierwsze wykonano 28 lutego. Daje to średnią ok. 279 testów dziennie, w trzecim pod względem liczby zakażeń w Polsce województwie z 3 mln mieszkańców.
Jak się więc wydaje, zbyt skromnymi środkami dysponują służby, by wykonywać więcej testów i zbyt mało ich mamy. W marcu premier Morawiecki chwalił się, że w wielu działaniach w walce z koronawirusem wyprzedzamy inne kraje UE. W zamknięciu kraju, rzeczywiście byliśmy w czołówce, ale potem było gorzej.
Testy, testy, testy
Polska według Euroactiv zajmuje 23. miejsce pod względem liczby testów na milion mieszkańców. Wykonano ich zaledwie 5,6 tys. W Islandii - 56 tys., Luksemburgu - 53,9 tys., Estonii - 30,8 tys., Czechach - 16 tys.,na Łotwie - 19 tys.
Niemcy wykonali ich 20 tys. na milion mieszkańców, ale za chwilę szybko ruszą w tym rankingu w górę, bo planują robić milion testów dziennie. Polska też ma swój milion. Minister Szumowski powiedział w czwartek, że od początku pandemii zakupiliśmy milion testów. Dodał, że robimy ich 12 tysięcy dziennie, a chcemy, by było to 20 tys.
We wtorek przekroczyliśmy poziom 200 tys. testów - to wszystkie testy przeprowadzone do tej pory. Przy obecnym tempie do miliona dojdziemy za ponad dwa miesiące. Przy 20 tys. testów dziennie ten pułap uda się osiągnąć za 40 dni.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie