Pekin się zamyka. Zabrania wyjazdu z miasta niektórym obywatelom, wstrzymuje działalność szkół i uniwersytetów. Część osiedli jest uznana za obszary podwyższonego ryzyka. A wystarczyło jedno ognisko choroby - pekińskie targowisko Xinfadi (czyt. Szinfadi).
To targ spożywczy. Można tu kupić owoce, warzywa, mięso, ryby i owoce morza. To stąd produkty wędrują do innych, mniejszych i lokalnych punktów sprzedaży w Pekinie. Wystarczy spojrzeć na skalę sprzedaży, by wiedzieć, o jak dużym obiekcie mowa. To 20 tys. ton sprzedanych owoców dziennie i 18 tys. ton warzyw dziennie. To ładunki dla około dwóch tysięcy ciężarówek.
To największe w Pekinie targowisko i jedno z największych w całej Azji. Trzy lata temu zostało odnowione za niemal 220 mln dolarów. Ma aż pięć poziomów. Trzy na ziemi, dwa pod ziemią. Każdego dnia do pracy przychodzi tam niemal 10 tys. osób, w tym 4 tys. najemców. Od 13 czerwca market jest zamknięty.
Zobacz także: Tarcza finansowa będzie przedłużona?
Powód? To źródło nowych zakażeń koronawirusa w Pekinie. We wtorek Chiny poinformowały o 31 nowych infekcjach w stolicy kraju, w sumie pojawiło się 41 w całych Chinach. W ciągu tygodnia w Pekinie pojawiło się ponad 137 nowych zakażeń. Po niemal dwóch miesiącach bez żadnego oficjalnego przypadku.
Efekt? Część osiedli mieszkaniowych jest poddana kwarantannie. Mieszkańcy nie mogą wychodzić z domu, gdyż ich bloki leżą zbyt blisko zamkniętego targu.
Osoby zakwalifikowane do grupy wysokiego ryzyka (czyli rodzina chorych) nie może opuszczać miasta. Cześć połączeń autobusowych do pobliskich prowincji jest wstrzymana. Zakaz opuszczania miasta mają również taksówki, nie mogą wozić pasażerów dalej.
Nowe obostrzenia
Podróżujący z Pekinu do innych chińskich miast będą za to przechodzić kwarantannę. Tak się stanie np. gdy ktoś skorzysta z połączeń na linii Pekin - Szanghaj. Jednocześnie władze Chin sugerują, że to nie jest "druga fala choroby". Winne mają być europejskie łososie, które dotarły na targowisko. A z nimi miała się tam pojawić choroba.
To zdanie Chin i chińskich oficjeli. Sprawę wciąż bada Światowa Organizacja Zdrowia. Skąd reakcja władz na taką - nawet z perspektywy Polski - niewielką liczbę chorych? Bo epidemia zaczęła się na targu w Wuhan. Chiny nie chcą dopuścić do identycznej sytuacji po raz drugi. Tym bardziej że targowisko w Pekinie jest niemal… 20 razy większe niż to w Wuhan.
Zobacz także: Najbogatsi biznesmeni branży medycznej. Potrafili przekuć koronawirusa w pokaźne zyski
Jednocześnie Pekin to o wiele gęściej zaludnione miasto. Na każdy kilometr kwadratowy przypada tutaj 1,3 tys. osób. W Wuhan to niewiele ponad tysiąc osób. Polska dla przykładu to 123 osoby na kilometr kwadratowy.
Problem z ogniskami choroby ma również Korea Południowa. Ponad 100 zakażeń wykryto w centrum logistycznym pod Seulem. Cześć nowych pochodzi też z kościoła.
Polska ma więcej infekcji
Przy okazji warto zauważyć, że w Polsce… jest o wiele więcej zakażeń. W ciągu ostatniego tygodnia 3 tys. W tym samym czasie w Korei Południowej 341, a w Chinach 180. A przecież oba te kraje są o wiele ludniejsze.
Wirusolog prof. Krzysztof Pyrć nie ma wątpliwości, że część zakażeń w Polsce spowodowana jest rozluźnieniem zasad. Im mniej osób ma maseczki, im mniej osób stosuje się do dystansu społecznego, tym większe ryzyko zakażeń. Profesor przypomina, że COVID-19 ma charakter ogniskowy. Zamykanie ich to jedyny sposób na powstrzymywanie rozwoju wirusa.
- Oczywiście, musimy uważać, żeby nie pojawiło się zbyt dużo ognisk na terenie całego kraju, bo może to rodzić konieczność zastosowania bardziej radykalnych środków - podkreśla prof. Pyrć w rozmowie z Wirtualną Polską.
Minister zdrowia Łukasz Szumowski wielokrotnie podkreślał, że drugiego "lockdown" (czyli zamknięcia całej Polski) nie będzie. Jednocześnie zaznacza, że powrót niektórych obostrzeń nigdy nie jest wykluczony. Jakich? Tego Ministerstwo Zdrowia mówić nie chce. Zamknięcie Polski nie jest brane pod uwagę wyłącznie ze względów gospodarczych.
Jak mówi money.pl prezes Polskiego Funduszu Rozwoju Paweł Borys, właśnie ze względu na trwałość gospodarki, nie można dopuścić do drugiej takiej sytuacji.
Maseczki wystarczą?
Prof. Jarosław Pinkas, czyli Generalny Inspektor Sanitarny, w rozmowie z money.pl stanowczo zaprzeczał, by historia zamykanych kopalni ze Śląska mogła być powtórzona np. w stosunku do innych firm. Podkreśla, że służby radzą sobie z zamykaniem kolejnych ognisk. Na razie nie ma też pomysłu, by na ulicach pojawiły się obowiązkowe maseczki. Te muszą być jednak stosowane w zamkniętych przestrzeniach.
- Wystarczy zachować dyscyplinę, która jest obecnie: dystans, maseczki w miejscach publicznych, racjonalne zachowanie, częste mycie rąk - wszystko to, co zalecaliśmy do tej pory - argumentował prof. Pinkas w programie "Newsroom". - Ten wirus dalej jest, to będzie całkiem długa batalia, a jak długa - w dużej mierze będzie zależało od naszej odpowiedzialności i rozwagi - mówił.
Nie jest tajemnicą, że gdyby miały być wprowadzane nowe obostrzenia, to na pierwszych miejscach znalazłyby się m.in. wesela i śluby oraz wszystkie wydarzenia gromadzące ludzi. W tej chwili wesela mogą być organizowane z zachowaniem limitu aż 150 gości.
Efekt? Cześć weselników w Polsce na pewno złapie wirusa właśnie na takiej imprezie. To już się zresztą stało.
Przykładem jest wesele w miejscowości Kotfin. Po przyjęciu jedna z osób trafiła do szpitala z objawami Covid-19. Testy wykazały wirusa u kolejnych 10 osób. W sumie na badania czeka jednak 130 osób. Zakażone dziecko z kolei poszło do przedszkola, więc badania czekają personel placówki i inne dzieci. I tak buduje się ognisko choroby.
Innym ogniskiem jest siedziba firmy kurierskiej pod Warszawą. Według najnowszych danych chorych jest tam 46 osób, a 311 objęto kwarantanną. - W najbliższych dniach będziemy obserwować spadek notowanych infekcji w Polsce, w tym na Śląsku - zapewnia Wojciech Andrusiewicz, rzecznik Ministerstwa Zdrowia.