- Co druga firma zamyka się na kierowców i wystawia toi-toie. Słychać też sporo głosów, że kilka stacji pozamykało prysznice na czas epidemii. Więc jak kierowcy mają sobie radzić? Każdy gada głupoty o jakichś bohaterach, a tak naprawdę kierowców traktują jak szmaty - mówi Bartek Luks, kierowca tira.
Za naszą zachodnią granicą nie jest lepiej.
- W Niemczech nie ma żadnych środków zapobiegawczych, nie ma płynów dezynfekujących, rękawiczek, maseczek, mówią, że cały czas im brakuje. W łazienkach firm spedycyjnych były kantyny, automaty, prysznice, toalety. Teraz wszystko jest pozamykane. To absurd. Wszyscy chcą, żeby transport funkcjonował, ale nie ma warunków do tego - mówi Rafał, który w Świecku na wjazd do kraju czekał w blisko 20-kilometrowej kolejce.
Zobacz: Koronawirus a praca zdalna. Eksperci ostrzegają
Te 10 godzin stania na granicy, w kierunku Polski, bo do Niemiec ruch odbywa się w miarę płynnie, kompletnie rozbija kierowcom plan pracy.
Tachograf liczy każdą minutę
- Jak się stoi w korku 10 godzin, to się to liczy jako praca. Tachograf chodzi i większość kierowców będzie miała przekraczane czasy dozwolonej pracy. Maksymalnie w ciągu dnia mogę jechać 9 godzin, dwa razy w tygodniu do 10. Jednak maksymalnie wraz z innymi czynnościami można pracować do 13 godzin, potem musi być 11 godzin pauzy - wyjaśnia Rafał.
W ruchu międzynarodowym to zatem potężny problem. Rzecz jednak w tym, że kierowcy, z którymi rozmawiałem, nie podzielają opinii firm transportowych, które zachęcają rządzących do zniesienia limitów czasu pracy.
- Tak, niech zniosą Tacho. Wtedy na pewno nas koronawirus nie dopadnie, bo prędzej nas firmy wykończą albo wytłuczemy się na drogach - mówi Maciej. Takich opinii jest więcej. Kierowcy boją się scenariusza z Hiszpanii czy Danii, gdzie zawieszono rygorystyczne zasady czasu pracy kierowców.
Z drugiej jednak strony, polscy kierowcy, mimo sytuacji nadzwyczajnej, ciągle są rozliczani z każdej minuty czasu pracy i jazdy.
- Grożą nam wysokie kary. Wykroczenia są sumowane za okres 28 dni + dzień kontroli. Jak się takich opóźnień nałapie, to można dostać nieźle po kieszeni. Tylko jak ja mam teraz ich uniknąć, jak na przekroczenie granicy w Jędrzychowicach czeka się 10-11 godzin - mówi Jacek Dudkowiak.
20 tys. zł mandatu
Kary są naprawdę wysokie. Opisywana w mediach białoruska załoga ciężarówki, która przewoziła żywe zwierzęta, wielokrotnie przekraczała normy czasu pracy i odpoczynku. Obaj kierowcy dostali od Inspekcji Transportu Drogowego mandaty po 20 tys. zł.
Jak przekonuje Dudkowiak, kary od np. niemieckiego odpowiednika ITD, są jeszcze wyższe.
Nasz rozmówca zwraca uwagę na coś jeszcze. Pracuje od poniedziałku do piątku i na weekendy zawsze wraca do domu. W ten szczególny czas proponował żonie, że może nie będzie tak często wracał, ale ta nie chce o tym słyszeć.
- No i wracam. W Jędrzychowicach czeka się dzisiaj 11 godzin, a od czwartku będzie tylko gorzej. Wszyscy w domu, czyli żona i dwójka dzieci, są w izolacji od otoczenia. Środki ochrony osobistej tj. płyny do dezynfekcji, o ile w ogóle mamy, to w większości prywatnie zdobyte. Ja też się z domu nie ruszam, ale ilu kierowców tak robi? - pyta retorycznie Jacek Dudkowiak.
Obowiązek
Jak dodaje, kierowcy jeżdżą w poczuciu obowiązku, ale też dlatego, że muszą. Gdyby np. byli na zwolnieniu lekarskim, to dostaną tylko 80 proc. minimalnej krajowej.
- Tak nam się płaci. Minimalna to podstawa, a resztę mamy z tzw. diet. Są na grupach zawodowych odezwy strajkowe. Ludzie nawołują do protestu, bo to dobry czas, żeby ktoś nas docenił, ale większość jest przeciw. Nie możemy zostawić pracy, bo padnie gospodarka i my też przecież dostaniemy rykoszetem - mówi Dudkowiak.
Lista dobrych praktyk
O komentarz do warunków pracy kierowców poprosiliśmy Macieja Wrońskiego, prezesa organizacji pracodawców Transport i Logistyka Polska.
- Kierowcy należą do tych grup, które na co dzień są niedoceniane i obwiniane np. o korki na drogach, czy stwarzanie jakiś niebezpiecznych sytuacji. Jednak teraz okazuje się, że to jeden z ważniejszych zawodów - mówi Wroński. Na co dzień zresztą też tak jest, bo to przecież oni zapewniają dostawy. Tyle, że teraz jest to bardziej widoczne. Zatem bardzo ważne jest, by dla tej grupy stworzyć warunki minimalizujące ryzyko infekcji.
- To już się dzieje oddolnie. Zarówno w dużych i małych firmach transportowych, jak i firmach magazynowych oraz przeładunkowych są środki czystości, płyny do odkażania, maseczki i rękawiczki. Firmy wprowadzają też specjalne zasady dotyczące dokumentów - mówi Wroński.
Gorzkie słowa
W branżach logistycznych pracodawcy wstawiają szyby między obsługą a kierowcami. Dokumenty są pakowane w szczelne worki i ozonowane, co je odkaża.
- Apelujemy również, by nasi klienci sami w całości przeprowadzali czynności załadunku lub rozładunku, aby nasi kierowcy mieli ograniczony kontakt z miejscowymi pracownikami. Nie mogę powiedzieć, że takie praktyki są powszechne w transporcie, ale zrobiliśmy kwerendę wśród naszych członków i zbieramy te dobre wzorce. Dystrybuujemy je potem wśród naszych członków, by wiedzieli, co robić - mówi Wroński.
TiLP uczestniczy w konsultacjach rządowych.
- Czasami padają z naszej strony gorzkie słowa. Nie chcemy iść na udry w tych czasach, ale oczekujemy do rządu, że jeżeli zarządza kwarantannę, co rozumiemy, to jednak powinien partycypować w kosztach, które w związku z nią ponoszą firmy - mówi Maciej Wroński.
Przypomnijmy, że przez pierwsze 33 dni zwolnienia, w tym przypadku kwarantanny, koszty ponosi pracodawca. - Może rząd mógłby nas w tym wesprzeć. Ponadto kierowcy przez kontrole na granicach nie mieszczą się w rygorze czasu pracy. Tymczasem kilkuminutowe nawet przekroczenie czasu skutkuje poważnymi karami, z możliwością odebrania licencji na wykonywanie zawodu - mówi Wroński. Postuluje czasowe zawieszenie części przepisów.
Pytaliśmy w Ministerstwie Infrastruktury, czy rozważane jest czasowe zawieszenie przepisów o czasie pracy kierowców. Jednak do chwili opublikowania tego artykułu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl