"Ratujmy ludzi - płaćmy ozdrowieńcom COVID-19 za osocze" - to apel Forum Obywatelskiego Rozwoju.
Osocze krwi ozdrowieńców, którzy przeszli chorobę, jest dziś na wagę złota. Właśnie na nim bazują najskuteczniejsze obecnie środki, które pomagają chorym na COVID-19. Chętnych do oddawania krwi jednak ciągle brakuje.
- Choć muszę przyznać, że po ostatnich publikacjach medialnych jest ich więcej. Dzisiaj były cztery osoby, mamy też kalendarz przyjęć wypełniony na kilka dni. Niemniej i tak potrzebujemy pobierać dwa czy trzy razy więcej krwi niż obecnie, by pomóc wszystkim chorym w naszym regionie - słyszmy w Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Poznaniu.
Również w Łodzi dyrekcja stacji krwiodawstwa przyznaje, że "od dwóch dni jest nieco lepiej". I tam jest jednak ich za mało, by wszyscy chorzy na COVID-19 mogli liczyć na skuteczną terapię.
Czy rozwiązaniem jest płacenie za osocze?
Czytaj też: Szpital na Stadionie Narodowym. Szukają pań do sprzątania. Wynagrodzenie urąga przyzwoitości
"Honorowo albo wcale"
Dr hab. Tomasz Dzieciątkowski z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego przyznaje, że entuzjastą tego pomysłu nie jest. - Krwiodawstwo powinno być honorowe - mówi w rozmowie z money.pl.
I zaznacza, że właśnie tak jest w większości krajów Europy. Jak dodaje, gdy niegdyś w Polsce płacono za oddawanie krwi, zgłaszało się dużo alkoholików czy osób uzależnionych.
- Międzynarodowa konwencja zabrania wiązać oddanie krwi czy części ciała ludzkiego z jakąkolwiek korzyścią materialną - mówił w programie "Newsroom" Piotr Marek Radziwon, krajowy konsultant ds. transfuzjologii klinicznej. Jak zaznaczył, prawo powstało, by zminimalizować ryzyko zarówno dla dawcy, jak i biorcy. - Dawca, który chciałby zarobić np. na oddaniu krwi, mógłby zataić ważne informacje, które miałyby wpływ na zdrowie tej osoby, której ta krew byłaby przetoczona - mówił.
Dr Dzieciątkowski ma również inny argument. W niektórych krajach, w których płaci się za osocze, pojawiają się informacje, że ludzie specjalnie zarażają się koronawirusem, by móc potem zarobić na sprzedaży osocza. Na przykład w Stanach Zjednoczonych.
Obecnie śledztwo w tej sprawie prowadzą władze jednego z uniwersytetów w amerykańskim stanie Utah. Według niektórych doniesień studenci chcieli sprzedawać swoją krew w pobliskich stacjach. Jedna z nich płaciła 100 dolarów (niecałe 400 zł) za wizytę, a inna - 200 (ok. 775 zł). Na amerykańskich stronach można zresztą znaleźć i inne oferty. Jedna z firm płaci nawet 700 dolarów miesięcznie tym, którzy zdecydują się regularnie oddawać krew.
Wielu Amerykanów jednak również oddaje krew honorowo. Zachęcają zresztą do tego amerykańskie instytucje rządowe.
- Naprawdę nie tędy droga, żeby za to płacić. Oddający krew mogą liczyć na darmowy posiłek, zniżki, ale przecież większości z nich zupełnie nie o to chodzi - dodaje ekspert z WUM.
Podobne głosy słyszymy z dyrekcji regionalnych stacji krwiodawstwa.
- Mam apel do tych, którzy przeszli COVID-19. Państwo sobie z tym poradzili, warto teraz pomóc innym. Zgłoście się do nas, bo wasze osocze jest obecnie jedynym ratunkiem dla tych, którzy walczą o zdrowie - słyszymy w poznańskim centrum krwiodawstwa.
Poszukiwane przez centra krwiodawstwa są przede wszystkim osoby w wieku od 18 do 60 lat, które nie chorują przewlekłe i nie przechodziły transfuzji krwi.