W kwietniu zarejestrowano zaledwie 64 autobusy. To o 76,6 proc. mniej, niż w zeszłym roku. Od początku roku producenci kupili 461 pojazdów, co oznacza, że rynek skurczył się o ponad 43 proc.
Kryzys w branży, choć widoczny już od połowy 2019 roku, zdecydowanie pogłębił się po ataku koronawirusa. Firmy przewozowe są sparaliżowane. Nie jeżdżą przewoźnicy wożący turystów po Europie, stoi większość firm, realizujących krajowe kursy.
W pewnej ograniczonej formie działa tylko komunikacja miejska.
Spółki transportowe na brak pasażerów raczej nie narzekają. Ale problemem są obostrzenia, zgodnie z którymi zaledwie połowa miejsc w autobusie może być zajęta.
– Zdołaliśmy już wrócić do przeszło połowy kursów. Gdyby zdjęto obostrzenia w liczbie pasażerów, moglibyśmy szybciej odrabiać straty – mówi "Rzeczpospolitej" Marcin Czurczak, wiceprezes podkarpackiej firmy przewozowej Neobus. – Coraz częściej dostajemy sygnały od kierowców, że nie mogą zabrać wszystkich czekających na przystanku.
Firmy redukują koszty jak tylko mogą. Tną wynagrodzenia, zwalniają, nie kupują nowych autoobusów, a nawet wyrejestrowują stare, żeby zaoszczędzić.
Choć spektakularnych upadków jeszcze na razie nie było, w zeszłym tygodniu PKS Kłodzko złożył wniosek o restrukturyzację. Wkrótce takich przypadków może być więcej, bo raty leasingowe w większości przypadków można odroczyć, ale nie zawiesić, dlatego zaczynają się kumulować.
Firmy czekają na kolejne etapy odmrażania gospodarki. 29 maja mają ruszyć kursy dalekobieżne Polonusa. Większość przewoźników czeka też na wznowienie ruchu lotniczego, bo kursy na lotniska stanowiły dla nich dużą część przychodu.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl