Koronawirus zbiera śmiertelne żniwo w Chinach. Szacuje się, że z jego powodu zmarło już ok. 80 osób. Czy Europa jest bezpieczna?
W Niemczech były już podejrzenia, że do kraju trafiły zarażone osoby. A w Berlinie na izolację i badania trafiła kobieta, która wracała z Chin. Specjaliści stwierdzili, że ma objawy zarażenia koronawirusem. Na szczęście badania wykazały jednak, że jest zdrowa.
Niemcy mimo to obawiają się epidemii. O sprawie donoszą niemal wszystkie lokalne media, a na lotniskach pojawiają się specjalne tablice, informujące o ryzyku podróży do Chin. Eksperci wskazują, że lotów z Chin do Niemiec jest sporo, więc trudno stuprocentowo wyeliminować ryzyko, że wirus przedostanie się właśnie tą drogą.
Czytaj też: Koronawirus w Polsce? Rzecznik GIS uspokaja
- Czujemy się przygotowani. Każdy szpital w Berlinie jest w stanie izolować pacjentów z określonymi objawami - powiedział gazecie "Bild" Martin Matz, berliński minister zdrowia.
Jedna osoba się "wymknie" i mamy problem
A czy możliwe jest, że wirus może przedostać się do nas przez zachodnią granicę? Tym bardziej, że przecież z Berlina do polskiej granicy jest raptem 90 kilometrów.
- Oczywiście, że się obawiam tego wirusa. Z tego, co o nim wiadomo, wynika, że ma naprawdę wysoki stopień zaraźliwości - mówi money.pl epidemiolog dr Dariusz Rudaś.
Warto więc z uwagą śledzić informacje napływające z Niemiec? Ekspert zaznacza, że póki co podejrzenia z Berlina się nie potwierdziły. - A nawet jak będą pierwsze przypadki, to wiele zależy od tego, czy będą na bieżąco wychwytywane, na przykład na lotniskach. Jeśli takie osoby szybko zostaną poddane kwarantannie, to wielkiego ryzyka rozprzestrzenienia nie ma - uważa dr Rudaś.
Tabliczki ostrzegające przed koronawirusem pojawiły się na berlińskich lotniskach
- Nawet jeśli tylko jedna osoba się "wymknie" i nie zostanie odosobniona, to możemy mieć naprawdę duży problem - dodaje.
Zastrzega jednak, że obecnie powodu do dużego niepokoju jeszcze nie ma. - Jeśli w Europie mamy przypadki, że wirus został "przywieziony" samolotem, to znaczy, że nie ma u nas jeszcze żadnego ogniska. Co innego, jeśli pojawią się "rodzime" zachorowania - tłumaczy ekspert.
Co to oznacza? Rudaś wyjaśnia, że jeśli zachorują osoby, które nie wróciły z żadnej podróży, a zaraziły się od rodziny czy znajomych, to będzie to już oznaka, że wirus się rozprzestrzenia już na miejscu. Jeśli taka sytuacja pojawi się w Niemczech, to pewnie koronawirus prędko przedostanie się i do Polski.
"Bardziej obawiam się Chin i Afryki"
Dr Rudaś podkreśla jednak, że bardziej obawia się, że wirus rozprzestrzeni się w innych miejscach. Zauważa, że w mieście Wuhan, gdzie odnotowano przypadki wirusa, mieszka ok. 11 mln osób. - Chińskie władze mówią, że miasto jest odizolowywane od reszty kraju. Ale czy naprawdę ktokolwiek jest w stanie odizolować tyle milionów osób? - pyta.
Zdaniem specjalisty, jeszcze szybciej niż w Chinach, wirus może się rozprzestrzenić w Afryce.
- Nie jest przecież tajemnicą, że wiele krajów afrykańskich ma bardzo słabą służbę zdrowia, a w niektórych regionach nie działa ona właściwie wcale. Więc jeśli dotrze tam wirus, może się rozprzestrzenić po tym kontynencie bardzo szybko. Jeszcze bardziej obawiam się, że koronawirus może dotrzeć do terenów, na których ciągle mamy epidemię eboli. Bo choć o tym wirusie mniej się teraz mówi, to wciąż zbiera on śmiertelne żniwa - dodaje ekspert.
Jak jednak zauważa ekspert, z wieloma początkowo groźnymi wirusami ludzkość jednak stosunkowo szybko sobie poradziła - wymienia tu na przykład SARS czy ptasią grypę. - Jako epidemiolog zawsze jednak będę wskazywał na ryzyko i mówił, że warto zachować ostrożność - dodaje ekspert.
Pierwsze ogniska choroby pojawiły się zresztą już w Europie, a konkretnie we Francji. Podejrzenie zarażenia zostało też odnotowane w Wielkiej Brytanii.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl