O złej sytuacji w szpitalu w Turku, który błyskawicznie (decyzja zapadła w sobotę) jest przekształcany do leczenia zakażonych koronawirusem, poinformował w mediach społecznościowych jeden z lekarzy.
Czy w istocie sytuacja jest tak dramatyczna? O komentarz poprosiliśmy dyrekcję SP ZOZ w Turku. Jednak do czasu opublikowania tego artykułu nikt się z nami w tej sprawie nie skontaktował.
Jak się okazało, nie jest też łatwo znaleźć lekarzy, którzy chcieliby mówić o sytuacji w swoim szpitalu.
- Cały czas pracuję nad środowiskiem żeby się nie bali mówić, ale jest blokada narzucona z góry. Dyrektorzy bardzo źle to oceniają, a tymczasem pracownik szpitala ma przecież prawo do wypowiedzi. Chyba, że jesteśmy już w innej epoce - mówi Krystyna Ptok, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych.
Ostatecznie jednak udało nam się dotrzeć do pracowników szpitala, lekarzy, pielęgniarek i ratowników. Wszyscy poprosili nas o anonimowość.
- Likwidują oddział dziecięcy i cały rejon, w którym mieszka ponad 80 tys. ludzi, zostaje w okresie zwiększonej zachorowalności bez takiej opieki. Pytanie tylko, po co to wszystko, skoro nie mamy respiratorów. Wojewoda się pomylił. Na papierze ma 6 respiratorów, ale do leczenia koronawirusa może nadaje się jeden i tego nie jestem pewien. Pozostałe są na bloku do znieczuleń i nie nadają się do pracy ciągłej - mówi jeden z lekarzy z Turku.
"To pułapka"
Jak przekonuje, szpital nie ma również tomografu, a to sprzęt niezbędny, bo w ten sposób diagnozuje się zmiany w płucach. - Mają wprawdzie kierować do nas pacjentów w lżejszych stanach. Jednak to pułapka, bo taki pacjent też potrafi umrzeć po 6 godzinach, a gdzie my mamy mu diagnozować płuca, jak najbliższy tomograf jest w Koninie (ok. 40 km) lub Kaliszu (ponad 40 km) - pyta retorycznie nasz informator.
Od innego lekarza dowiadujemy się, że szpital jest w złym stanie. Trzy oddziały są w permanentnym remoncie.
- Brakuje też kadry medycznej. Obecnie mamy 4 anestezjologów i 4 internistów. Nie wiem, jak mamy sobie poradzić z leczeniem zakażonych. Wojewoda podał, że mamy mieć 156 łóżek, ale chyba wziął to z jakiś ogólnych statystyk, bo policzyli korytka noworodkowe i łóżeczka niemowlęce - mówi lekarz.
- Realnie mamy moce na 61 łóżek. Nic też nie wiemy o dostawach brakującego sprzętu. Nie ma tu żadnego koordynatora, nikt nie przyjechał, żeby nam pomóc. Powiedzieli w weekend, że wszystko ma być gotowe, a dyrekcja też mówi nam, że jakoś to trzeba ogarnąć, ale jak to zrobić - pyta lekarz.
Strach
Nasi rozmówcy mówią też o strachu przed zakażeniem.Jak się od nich dowiedzieliśmy, obecnie w szpitalu w Turku jest ok. 500 kombinezonów ochronnych.
- To przecież wystarczy na maksymalnie dwa dni. Nie mamy też śluz bezpieczeństwa, wyznaczonych dróg czystych i brudnych. To wszystko chyba ma się samo zrobić, pojawić. Rozumiem, sytuacja jest ciężka, ale jak to zrobić w 3 dni, kiedy to jest szpital najsłabiej doinwestowany w regionie - mówi kolejny z lekarzy.
Medycy jasno dają też do zrozumienia, że brakuje im wiedzy.
- Ortopedzi, chirurdzy, ginekolodzy, pediatrzy bez żadnego przeszkolenia mają być rzuceni na pierwszą linię. Ale my nie mam pojęcia, jak to się leczy. Wygląda na to, że jak ma powstać taki szpital, to powstanie, żeby się wszystko zgadzało w rejestrze - mówi jeden z pracowników szpitala w Turku.
Również ratownicy medyczni ze szpitala są zaskoczeni decyzją i przekonują, że nie są przygotowani.
Prane kombinezony?
- Od marca z dyrektorem walczymy o pomieszczenie, w którym możemy się przebrać i zdezynfekować. W końcu mamy, ale po starym oddziale płucnym. Na wejściu leżą brudne sedesy i umywalki. WC nie działa i załatwiamy się w worek albo pod drzewo. Musimy też prosić o sprzęt ochronny, bo się kończy. Ostatnio jeden z nas usłyszał, że bedzie musiał sobie wyprać na następny dzień - mówi ratownik ze szpitala w Turku.
Dla ratowników również nie ma śluzy, nie wyznaczono też brudnej i czystej drogi, zresztą do tego pomieszczenia jest tylko jedno wejście, więc w czystych kombinezonach będą wracali do karetki drogą, którą szli w brudnych.
Nasz rozmówca zwraca też uwagę, że zmiana przeznaczenia szpitala oznacza, że pacjentów niezakażonych będą musieli wozić do innych szpitali. - Jak wyrabialiśmy się z pacjentem w godzinę, to teraz to będą 2-3 godziny i rejon będzie bez pokrycia, W szpitalu są dwa pojazdy, w podstacji w Dobrej trzecia karetka. To zdecydowanie za mało w nowych warunkach - mówi ratownik.
Decyzję o przekształceniu podjął wojewoda Łukasz Mikołajczyk. Również i jego poprosiliśmy o komentarz do tego, czego udało nam się dowiedzieć od pracujących w szpitalu.
- Do tej pory szpital w Turku nie zgłosił żadnego wniosku dotyczącego zapotrzebowania na jakikolwiek sprzęt czy środki ochrony osobistej. Szpitale, jeśli mają problemy związane z zadaniami covidowymi, najpierw zgłaszają do mnie zapotrzebowanie, a następnie w miarę możliwości otrzymują potrzebny sprzęt. Dyskusja o potrzebach i problemach placówki przez media na pewno nie pomaga zdrowiu pacjentów - mówi Łukasz Mikołajczyk, wojewoda wielkopolski.
Jak dodaje, liczba wskazanych łóżek jest poparta rekomendacjami NFZ-u, a nie nierealnym pomysłem. - Obecnie współpracuję z 49 szpitalami na terenie Wielkopolski, które realizują zadania covidowe i nie spotkałem się z sytuacją, aby zapotrzebowanie na sprzęt zgłaszać przez media. Skontaktowałem się już ze starostą tureckim, aby wyjaśnić omawiane w mediach problemy - mówi Mikołajczyk.