Niemcy - 8,8 tys. zgonów spowodowanych koronawirusem, w tym 109 w ciągu ostatniego tygodnia.
Polska - 1272 ofiary koronawirusa, w tym 99 w ciągu ostatnich siedmiu dni. W przeliczeniu na milion mieszkańców ostatni tydzień pod względem śmiertelności wirusa był w Polsce gorszy niż w Niemczech. Nasi zachodni sąsiedzi ten wskaźnik mają na poziomie 1,3 ofiar w ciągu tygodnia na milion mieszkańców. My z kolei mamy na poziomie 2,6.
Oczywiście, mowa tylko o ostatnich dniach, gdyż cały okres epidemii i statystyki z nim związane są w Polsce wyraźnie lepsze. Mamy wciąż mniej ofiar. W Polsce - od początku epidemii - z powodu wirusa umarły 33 osoby na milion, w Niemczech - 107 osób. Mamy też znacznie mniej wykrytych infekcji.
Zobacz także: Tarcza finansowa będzie przedłużona?
Trudno jednak nie zauważyć, że w ostatnich dniach to nasi zachodni sąsiedzi mają lepsze wyniki. Mają mniej nowych przypadków, mniej aktywnych chorych (osób, które mają pozytywny test i wciąż chorują). W tej chwili w Polsce takich osób jest 14 tys. W Niemczech niemal trzy razy mniej.
Takie dane nie mówią, jak groźny do tej pory był koronawirus w Polsce. Polski Instytut Ekonomiczny sprawdził ogólną śmiertelność w Polsce. Dane pochodzą z rejestrów PESEL oraz urzędów stanu cywilnego, które wydają akty zgonu.
Przy małej liczbie wykonanych testów to właśnie zanotowana liczba zgonów w całym kraju jest wskazówką, jak bardzo epidemia się rozwinęła. Na ogólną liczbę wykrytych infekcji oczywisty wpływ ma liczba wykonanych testów. Im więcej testów, tym więcej pozytywnych wyników. I w drugą stronę. Im mniej testów, tym mniej przypadków. Mała liczba oficjalnych infekcji tylko pozornie może oznaczać, że problemu nie ma.
Z kolei oficjalnej liczby zgonów w żaden sposób nie da się zmienić. Nie zależy ona od testów.
Szalejąca i "cicha" epidemia znacznie zwiększyłaby śmiertelność wśród Polaków. Stało się tak w innych krajach Europy. We Włoszech oficjalne statystyki zgonów przez koronawirusa nijak mają się do liczby wszystkich odnotowanych zgonów w tym samym okresie. W trakcie epidemii umierało tam więcej osób, ale nie wszystkie były kwalifikowane jako nosiciele wirusa. Dlaczego? Mówiąc brutalnie: nie każdy dożył dnia przeprowadzenia testu. Niektórzy umierali również samotnie w domu, a później nie mieli przeprowadzanych badań.
To najprawdopodobniej ukryte efekty wirusa. Podobnie sytuacja wygląda w Hiszpanii, Francji i Wielkiej Brytanii. Widać to na przykładzie sytuacji z kwietnia w Hiszpanii:
Jak sytuacja wygląda w Polsce? Od 5 marca do 13 maja zmarło 80 tys. osób. To łączna liczba zgonów spowodowanych wszelkimi chorobami, a nie tylko COVID-19. To także np. wypadki samochodowe, to również sędziwy wiek umierających. W tym czasie, jak wynika z analiz PIE, spodziewana liczba zgonów wynosiła od 74 tys. do 87 tys. Zatem odnotowana liczba znalazła się mniej więcej w połowie tego zakresu.
Śmiertelność nie różni się znacznie od tej notowanej corocznie od 2010 roku. Jednocześnie przewyższa średnią z ostatniej dekady.
Biorąc pod uwagę skalę epidemii i jej światowe wyniki, to jednak dobre informacje. Nie widać w wykresach śmiertelności szczytów, znanych z danych z innych krajów. Tam, gdzie pojawiał się wirus, a epidemia szalała, statystyki zgonów natychmiast szybowały w górę. Jednocześnie w przypadku Polski warto zerknąć na liczby. Śmiertelność jest wyższa, ale mowa o odchyleniach rzędu kilkudziesięciu-kilkuset zgonów tygodniowo w skali całego kraju.
I tak np. 15. tydzień tego roku (od 6 kwietnia do 12 kwietnia) przyniósł 8,1 tys. zgonów w całym kraju. W 2019 roku było ich mniej - 7,6 tys., dwa lata temu zaś więcej - 8,2 tys. Inny przykład? 17. tydzień tego roku (od 20 do 26 kwietnia) to 7,8 tys. zgonów. W 2019 roku w tym samym czasie było ich o około 200 więcej. Przy okazji warto dodać, że pierwsze przekroczenie średniej z ostatniej dekady pojawiło się już w styczniu i lutym. Z kolei pierwsze oficjalne zakażenia i zgony były notowane w marcu.
Porównując rok do roku, warto jednak pamiętać o ogólnej tendencji wzrostu liczby zgonów. W 2011 roku umarło 380 tys. osób. W 2019 było to 410 tys. To oznacza, że wraz z upływem czasu kolejne lata będą miały siłą rzeczy wyższe wyniki tygodniowe.
Zanim jednak wpadniemy w nadmierny optymizm, warto dane śledzić w kolejnych tygodniach. Zwykle okres letni oznaczał znaczne wyhamowanie śmiertelności. Ewentualne wysokie różnice w tym czasie powinny być przedmiotem kolejnych analiz. Ogólna liczba zgonów w kraju pod koniec roku też będzie wyznacznikiem tego, jak - i czy w ogóle - Polska poradziła sobie z koronawirusem.
Jak wskazuje Polski Instytut Ekonomiczny, do tej pory najprawdopodobniej pandemia nie doprowadziła do nadmiernej śmiertelności, ale też oddaliła liczbę zgonów od pesymistycznych prognoz. To efekt zamknięcia kraju. Mniej podróży to mniej wypadków. Mniej operacji i zabiegów lekarskich to mniej zgonów na stole operacyjnym, w wyniku powikłań lub błędów lekarskich. Mniej kontaktów społecznych to jednocześnie mniej innych chorób zakaźnych. I tak w 2020 roku wyjątkowo mało Polaków chorowało np. na grypę.
Zobacz także: Najbogatsi biznesmeni branży medycznej. Potrafili przekuć koronawirusa w pokaźne zyski
- Okres pandemii połączony z lockdownem cechuje się nasileniem zarówno czynników, które mogą śmiertelność zwiększać, jak i czynników, które powinny ujemnie wpływać na liczbę zgonów. Te drugie to niższa aktywność zawodowa, czystsze powietrze - dodaje Adam Czerwiński, twórca badania.
- Te dwa zestawy czynników będą się do pewnego stopnia neutralizować. Uwzględniając jednak to, że w innych krajach Europy wykazano nadmierną śmiertelność podczas pandemii oraz to, że zasady obostrzeń w Polsce i innych krajach są podobne, można wnioskować, że niedoszacowanie oficjalnej liczby zgonów związanych bezpośrednio z COVID-19 najprawdopodobniej nie jest w Polsce wysokie - mówi.