Wprawdzie w Polsce nie wprowadzono pełnego lockdownu, ale niektóre branże de facto już w nim są. W obecnych warunkach nie ma możliwości organizacji targów, a od marca było dosłownie kilkanaście tygodni na to, by tego rodzaju spotkania branżowe się odbyły. Nikt nie wie, kiedy znów będą możliwe.
"Puls Biznesu" zebrał informacje na temat liczby targów i uczestników w największych polskich halach targowych. Tegoroczne dane to promil tego, co w latach poprzednich. Przykładowo, Targi w Krakowie zorganizowały w tym półroczu trzy imprezy, w których uczestniczyło niespełna 340 wystawców, wszyscy z Polski. W 2019 r. w tym samym okresie imprez było dziewięć — wzięło w nich udział ponad 1,9 tys. firm, z których co czwarta pochodziła z zagranicy. Zeszłoroczne imprezy odwiedziło ponad 101 tys. osób, tegoroczne – niespełna 4,5 tys.
W innych ośrodkach wyniki nie były lepsze. Nie dziwi więc, że właściciele przestrzeni targowych w miastach wojewódzkich wyrazili zainteresowanie przekształceniem ich w szpitale tymczasowe. To aktualnie jedyny pewny sposób na zarobienie jakichkolwiek pieniędzy.
Ponadto przedstawiciele branży powołali Komitet Obrony Branży Targowej i w zeszłym tygodniu złożyli w kancelarii premiera list z prośbą o pilną pomoc.
Jak cytuje "PB", napisali w nim, że ich branża "od ponad pół roku praktycznie nie istnieje", a w "nieodległej przyszłości czeka ją tragiczny koniec". Ten niepokojący scenariusz dotyczy nie tylko operatorów obiektów targowych i konferencyjnych, lecz również firm projektujących i budujących stoiska czy zajmujących się transportem. Domagają się umorzenia całości kwot otrzymanych w ramach pomocy z Polskiego Funduszu Rozwoju oraz rekompensat w wysokości połowy ubiegłorocznych przychodów. Ma to objąć te podmioty, których co najmniej 75 proc. przychodu zależało od organizacji, obsługi oraz innych usług świadczonych na rzecz imprez targowych w kraju i za granicą.