4394 - o tylu nowych zakażeniach koronawirusem poinformowało w poniedziałek Ministerstwo Zdrowia. Minione 24 godziny to 25 tys. przeprowadzonych testów. To oznacza, że niemal co piąty badany usłyszał wynik pozytywny.
W sumie służby wykryły już od początku pandemii 130 tys. infekcji. Liczba ofiar wirusa przekroczyła z kolei próg 3 tys. Ostatnia doba to 35 zgonów. Z tego 32 są efektem współistnienia wirusa i innych chorób.
Wyższa niż jeszcze kilka tygodni temu liczba zakażeń to nie tylko problem Polski. Są jednak kraje z naszego regionu, w których sytuacja nie pogorszyła się aż tak bardzo, jak u nas. Są też i takie, które z powodu szybko postępującej zarazy właśnie wprowadzają kolejne zamknięcie.
W ciągu ostatnich 7 dni w Niemczech służby wykryły 23,6 tys. infekcji koronawirusem. To oznacza, że na każdy milion mieszkańców tego kraju zakażenia pojawiły się u 284 osób (średnio 40 dziennie).
Z kolei w Polsce w ciągu ostatniego tygodnia (od 6 do 12 października) pojawiło się 27,6 tys. wykrytych infekcji. To oznacza, że w ciągu tygodnia na każdy milion obywateli pojawiło się 728 zakażeń (średnio 104 dziennie). Gołym okiem widać, że miniony tydzień był w Niemczech lepszy pod względem epidemicznym.
Warto jednocześnie zerknąć na inną statystykę. W ciągu minionego tygodnia Ministerstwo Zdrowia poinformowało o 400 zgonach w Polsce - wywołanych COVID-19 i chorobami współistniejącymi. W tym samym czasie wirus w Niemczech spowodował 86 potwierdzonych zgonów. A przecież Niemcy są dwukrotnie liczniejszym krajem.
Mimo to Niemcy są dalecy od optymizmu. W poniedziałek większość niemieckich gazet przypuściła prawdziwy szturm na władze - zarówno na szczeblu centralnym, jak i lokalnym. Padają pytania m.in. o sens zamykania życia nocnego w Berlinie i Bremie, gdzie w nocy nie będzie można kupić alkoholu. Jednocześnie problemem numer jeden ma być mnogość przepisów i ich nieustanne zmiany.
Poszczególne kraje związkowe często decydują się na oddzielne przepisy dotyczące masek w szkołach, czy kar za nieprzestrzeganie wymagań sanitarnych. Dlatego Angela Merkel raz po raz organizuje spotkania z premierami poszczególnych landów oraz włodarzami największych miast. Ostatnie odbyło się w ubiegłym tygodniu.
Kanclerz Niemiec na konferencji po spotkaniu wprost powiedziała, że najbliższe dni pokażą, czy Niemcy panują nad epidemią, czy sytuacja wymknęła się spod kontroli. Zwróciła uwagę, że lato już dawno minęło i o dobrej sytuacji trzeba zapomnieć. - Aktualna sytuacja budzi obawy - przyznała.
Przy okazji apelowała o zrozumienie godziny policyjnej czy zakazu sprzedaży alkoholu. Jak pokazują poniedziałkowe reakcje, zrozumienie nie nadeszło. Następne obostrzenia mogą się za to pojawić w ciągu dwóch tygodni. Wtedy Merkel chce zorganizować kolejną konferencję.
Na południe od Polski mały lockdown
Zupełnie inna sytuacja jest na południu od Polski. Czechy i Słowacja wprowadzają niemal drugie całkowite zamknięcie gospodarki. Czesi w ciągu tygodnia wykryli aż 34 tys. infekcji. A przecież jest to kraj niemal czterokrotnie mniej liczny niż Polska. Na każdy milion mieszkańców w tym kraju pojawiło się 3,4 tys. zakażeń (około 480 dziennie). Ostatni tydzień to również blisko 300 zgonów.
Słowacja w kolei w tydzień wykryła 7 tys. zakażeń. Skąd zatem tak drastyczne reakcje? W przeliczeniu na milion mieszkańców to niemal 1300 infekcji w ciągu tygodnia (około 185 dziennie). A to pokazuje, że choć oba te kraje są mniej ludne od Polski, mają wyraźnie większy problem z wirusem.
Dlatego Słowacja dość mocno się zamyka. Od poniedziałku 12 października uczniowie szkół średnich zostają w domu i przechodzą na nauczanie zdalne. Od 15 października na ulicach będą obowiązkowe maski. Można je zdjąć poza miastami, o ile zachowany zostanie dystans do innych osób. Nie jest to jednak 1,5 metra, nie są to 2 metry. Według przepisów musi to być aż 5 metrów.
Czytaj także: Rok seniorów. Waloryzacja, 13-stka i 14-stka w ramach świątecznych prezentów dla emerytów
Zakazane będą też wszystkie imprezy (w wyjątkiem profesjonalnych lig sportowych) oraz nabożeństwa. Inna nowość? Powrót do limitów w sklepach. Na Słowacji 1 osoba będzie musiała mieć zapewnione 15 metrów kwadratowych przestrzeni. To sprawi, że do większości sklepów wejdzie maksymalnie kilkadziesiąt osób.
Na tym jednak nie koniec. Słowacja zamyka też restauracje i bary. Będzie można jedynie serwować dania na wynos lub do zjedzenia na zewnątrz (np. w ogródku). Jedzenie i picie wewnątrz lokali będą zabronione. Władze tego kraju mówią już wprost: jeżeli to nie zadziała, to niezbędny będzie pełny lockdown. Taki sam, jaki obowiązywał we włoskim Bergamo, hiszpańskim Madrycie lub w całym Izraelu.
W Czechach wprowadzone obostrzenia również zakładają powrót masek na ulice. Wieczorem mają być zamykane restauracje i puby - i to już o godzinie 20. W centrach handlowych został wyłączony dostęp do sieci, by nie przesiadywały w nich osoby młode.
Duży problem z zakażeniami ma również Ukraina. W ciągu minionego tygodnia służby wykryły tam 34 tys. infekcji. To więcej niż w Polsce, a nasze kraje są podobne pod względem liczby mieszkańców. 34 tys. infekcji to 809 zakażeń na każdy milion mieszkańców (czyli średnio 115 dziennie).
Wschód z lepszymi wynikami
Białoruś z kolei wykazała 3,2 tys. infekcji w ciągu ubiegłego tygodnia. To około 330 zakażeń na każdy milion mieszkańców (czyli średnio po 47 dziennie). Kolejny z naszych sąsiadów, czyli Litwa, w ciągu tygodnia wykazał niespełna tysiąc nowych infekcji.
Warto jednak pamiętać, że to wyjątkowo nieduży kraj. Mieszka tam 2,7 mln obywateli. A to sprawia, że ubiegły tydzień przyniósł po 347 zakażeń na każdy milion Litwinów (średnio po 49 infekcji dziennie).
Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w Rosji. W tym kraju tydzień przyniósł 83 tys. infekcji. Na każdy milion mieszkańców zakażenia pojawiły się u 574 osób. A to wynik lepszy niż w Polsce. Jednocześnie ostatni tydzień przyniósł w Rosji 1,2 tys. zgonów z powodu koronawirusa.