W czwartek 8 tys. infekcji, w piątek 7,7 tys. infekcji. To dane polskiego Ministerstwa Zdrowia za ostatnie 48 godzin. W ciągu ostatniego tygodnia nasze służby sanitarne potwierdziły ponad 41 tys. przypadków koronawirusa. To oznacza, że w każdym milionie Polaków w ciągu ostatnich siedmiu dni pojawiło się 1089 zakażonych.
Niewiele? Wręcz przeciwnie. W każdej losowej grupie tysiąca osób powinna znaleźć się przynajmniej jedna osoba, która usłyszała w ciągu ostatniego tygodnia pozytywny wynik testu.
Czytaj także: Światowy dzień żywności. Miliony ubitych na darmo zwierząt. Oto nieznana strona pandemii
Gdyby wziąć pod uwagę wszystkich potwierdzonych zakażonych (od marca do października), to na każdy milion Polaków przypada już 4 tys. osób z pozytywnym wynikiem. Doskonale jednak wiemy, że większość nosicieli koronawirusa nigdy wykryta nie jest. Według ekspertów zaledwie 20 proc. zakażonych ma objawy. Gdyby ta proporcja sprawdziła się w ostatnim tygodniu, to realna liczba nosicieli koronawirusa w ciągu 7 dni wynosi blisko 200 tys.
Nie tylko w Polsce można zaobserwować wzrost wykrywanej liczby zakażeń. W Niemczech ostatnia doba przyniosła 7,3 tys. infekcji. To liczba nieco mniejsza niż w Polsce, choć warto zauważyć, że jesteśmy dwukrotnie mniej licznym krajem.
Ostatni tydzień w Niemczech to 33 tys. infekcji. W przeliczeniu na milion mieszkańców daje to 408 infekcji, czyli ponad dwa razy mniej niż w Polsce. Nie uszło to uwadze niemieckich dziennikarzy.
"Berliner Zeitung" przypomina słowa Andrzeja Dudy z kampanii wyborczej o nieobowiązkowych szczepieniach. I wskazuje, że Polacy mogli odnieść wrażenie, iż najgorsze za nami. Berliński dziennik zwraca też uwagę, że okres przygotowań do drugiej fali epidemii nad Wisłą oznaczał głównie okres przygotowań nowego rządu.
Jeszcze dalej w ocenach idzie "Sueddeutsche Zeitung", który już mówi o zapaści całego systemu. I przypomina niechlubną polską statystykę - na 100 tys. mieszkańców mamy tylko 238 lekarzy. A to stawia nas w ogonie Unii Europejskiej.
Nie jest jednak tak, że Niemcy żyją głównie wieściami o zakażeniach w naszym kraju. Sami mają dużo problemów. W ciągu ostatniej doby zanotowali rekordowy poziom zakażeń, niewidziany od początku epidemii w tym kraju. Jednocześnie coraz częściej niemieccy eksperci mówią, że wynalezienie szczepionki nie oznacza końca restrykcji.
Niemiecki Instytut Roberta Kocha, który przygotowuje rządowe informacje i strategie walki z wirusem, sugeruje wprost: obostrzenia zostaną na dłużej. Wśród nich wymienia się maseczki i konieczność zachowywania dystansu.
Rekord zbiegł się z kolejnymi obostrzeniami, które wprowadza kanclerz Angela Merkel i premierzy krajów związkowych. Tam, gdzie wirus rozprzestrzenia się najbardziej, jest znacznie ograniczona dopuszczalna liczba osób na prywatnych imprezach. W jednym miejscu może być maksymalnie 10 osób.
Dramat na południe od Polski
To, co się dzieje w Polsce i Niemczech, nie jest jednak nawet blisko sytuacji w Czechach. W tym niewielkim kraju ostatni tydzień przyniósł 48 tys. infekcji (w przeliczeniu na milion mieszkańców daje to 4,8 tys.). To więcej niż w Polsce - a przecież Czechy są prawie 4 razy mniejszym krajem. W ciągu ostatnich dwóch dni wyniki przekraczały próg 9 tys. zakażeń i zbliżały się do bariery 10 tys.
Żaden z europejskich krajów nie miał tylu infekcji podczas pierwszej fali epidemii. Nawet Włochy i Hiszpania, dla których zaraza okazała się bardzo dotkliwa.
Sytuację można zobrazować w jeszcze jeden sposób. Żeby sytuacja w Czechach, Polsce i Niemczech była taka sama pod względem zakażeń, u nas musiałoby się pojawić około 30 tys. infekcji. W Niemczech musiałoby to być 65 tys. infekcji w ciągu doby.
Czeskie Ministerstwo Zdrowia w najczarniejszym scenariuszu zakłada, że pod koniec miesiąca w kraju może pojawiać się ponad 20 tys. infekcji dziennie. I to doskonale tłumaczy tak ostre działania czeskich władz. Od środy 14 października zamknięte są tam wszystkie szkoły, a powrót do nauki możliwy jest dopiero 3 listopada. Zamknięte zostały restauracje, gospody i bary, a na ulicach pojawił się zakaz picia alkoholu.
Co ciekawe, Czesi zakładają testowanie całej populacji. Pomóc przy testach mają studenci - w sumie do punktów pobrań może być skierowanych 17 tys. osób (to zarówno studenci medycyny, jak i innych kierunków). Pomoc zadeklarowały już Niemcy - są w stanie przyjąć najbardziej chorych pacjentów.
Trudna sytuacja jest również u naszych drugich południowych sąsiadów - na Słowacji. Ostatnie siedem dni to blisko 8,5 tys. infekcji, czyli 1559 zakażeń na każdy milion mieszkańców.
Rekord epidemii we Francji
W tej chwili bardzo dużo nowych infekcji jest również we Francji i Wielkiej Brytanii. W obu krajach w ciągu tygodnia pojawiło się ponad 100 tys. przypadków. We Francji było to 138 tys., a w Wielkiej Brytanii 111 tys. To sprawia, że we Francji na każdy milion jest 2 tys. nowych zakażeń, a na Wyspach Brytyjskich 1677.
Francja w ciągu ostatniej doby pobiła europejski rekord liczby zakażeń. W ciągu zaledwie 24 godzin służby tego kraju zaraportowały 30 tys. infekcji. I tu również walka się zaostrza.
W Paryżu i w głównych aglomeracjach wprowadzona została godzina policyjna. Na ulicach nie można przebywać po godzinie 21. Do 6 rano na ulicach mogą być tylko ci, którzy wracają z pracy, mają uzasadnioną potrzebę lub szukają pomocy medycznej.
A co, jeżeli ktoś naruszy godzinę policyjną? Zapłaci mandat w wysokości 135 euro. Takie same kary płacą Francuzi, gdy chodzą po ulicach bez maseczek. Co ciekawe, wyjątkowo dotkliwie karana jest recydywa - za ponowne złamanie nakazów i zakazów płacić trzeba 1,5 tys. euro. I tak wielu paryżan się na to decyduje. Kilka dni temu media donosiły o prawdziwych starciach pomiędzy policją a grupą imprezującą w jednej z knajp.