Lekceważenie epidemii koronawirusa to - jak pokazują przykłady innych krajów - najgorsza możliwość.
Od połowy czerwca w Stanach Zjednoczonych dzień w dzień bity jest rekord nowej liczby infekcji. W ciągu ostatnich 24 godzin służby wykryły tam 57 tys. nowych przypadków. W sumie USA mają 2,8 mln potwierdzonych przypadków, czyli 8,6 tys. na każdy milion obywateli.
Dla przykładu Hiszpania, czyli kraj najmocniej dotknięty wirusem w Europie, ma dziś 297 tys. przypadków, czyli 6 tys. na każdy milion mieszkańców. Jest jednak zasadnicza różnica pomiędzy Hiszpanią a USA.
Zobacz także: Debata TVP w Końskich. Palikot mówi, co by zrobił na miejscu Trzaskowskiego
W ostatnim tygodniu służby sanitarne zza Oceanu wykryły 330 tys. przypadków (czyli po tysiąc na każdy milion mieszkańców). Służby z Hiszpanii wykryły w tydzień 2,6 tys. przypadków (czyli 55 na każdy milion mieszkańców).
Różnica? USA mają w tej chwili wyniki 18 razy większe niż Hiszpania. I nie ma wątpliwości, że to w Hiszpanii epidemia wygasa, a w USA jest od tego daleko. Dr Anthony Fauci, dyrektor amerykańskiego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych, już ostrzega i mówi, że wynik po 100 tys. nowych przypadków każdego dnia go nie zdziwi.
Wyniki USA, Brazylii, Indii (w ostatnim czasie to trzy najmocniej dotknięte na świecie wirusem kraje) pokazują, że lekceważenie wirusa nie jest odpowiednią drogą. I powinniśmy o tym zawsze pamiętać.
Epidemia w Polsce trwa
Tymczasem premier Mateusz Morawiecki podczas ostatnich wystąpień przekonywał, że "epidemia koronawirusa jest w odwrocie" oraz dodawał, że "coraz mniej obawiamy się tego wirusa, tej epidemii. To jest dobre podejście". To wypowiedź z Kraśnika z 30 czerwca. Epidemiolodzy i wirusolodzy przekonują, że na taki huraoptymizm jeszcze nie przyszła pora.
- Mówienie, że nie musimy się już bać koronawirusa, jest przedwczesne - odpowiadał w mediach prof. Robert Flisiak. Prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologicznego słowa premiera komentował w rozmowie z radiem RMF. O tym, że wciąż nie ma tendencji spadkowej, na antenie telewizji TVN mówiła również profesor Maria Gańczak. - Epidemia w dalszym ciągu trwa - podkreślała.
Premier sugerował natomiast w swoich wystąpieniach, że "sytuacja epidemiczna też jest opanowana, bo coraz mniej jest zachorowań". I tu warto się zatrzymać. "Coraz mniej" wcale nie oznacza "mało".
Ministerstwo Zdrowia i wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński przekonuje, że analizę stanu epidemii służby wykonują w tej chwili w ujęciu tygodniowym. To o tyle ciekawe, że o porównywaniu tygodniowym resort i jego przedstawiciele zaczęli mówić dopiero w ciągu ostatnich dni. Zwykle jednak odnosili się do danych dziennych.
Od 27 czerwca do 3 lipca (czyli przez dokładnie tydzień) pojawiło się w Polsce 2 010 infekcji koronawirusa. To średnio po 287 nowych przypadków każdego dnia.
W poprzednim tygodniu były to 2 093 infekcje (od 20 do 26 czerwca). Średnia dzienna to zatem 299 nowe przypadki. Różnica tydzień do tygodnia wynosi zatem 83 przypadki mniej. Spadek wynosi 4 proc.
Jeszcze jeden tydzień wcześniej? W sumie 2,7 tys. nowych przypadków i po 399 infekcje więcej każdego dnia (w okresie od 13 do 19 czerwca). W tym ujęciu różnica to już ponad 600 osób. Spadek w stosunku do tego tygodnia wynosi ponad 25 proc.
Warto jednak pamiętać, że w połowie czerwca i minister zdrowia Łukasz Szumowski, i premier Mateusz Morawiecki podkreślali, że rosnące wyniki to efekt masowego testowania na Śląsku. To w tym okresie pojawiały się informacje o "niespotykanej w Europie" skali testów. I to widać przy innym porównaniu.
Warto zerknąć na dane miesięczne. Na przełomie maja i czerwca (od 28 maja do 3 czerwca) służby zidentyfikowały 2 233 nowych infekcji. We wcześniejszym analogicznym okresie (czyli od 27 kwietnia do 3 maja) infekcji było 2 076 przypadków. W takim ujęciu trudno zatem mówić o wyraźnych spadkach lub wycofywaniu się wirusa.
Mało tego, wyniki miesięczne również są bardzo podobne. W kwietniu było w Polsce 10 tys. 566 przypadków, w maju 10 tys. 746 przypadków, w czerwcu 10 tys. 678.
Są pozytywne sygnały
Jednocześnie tzw. średnia krocząca z ostatnich 7 dni (każdego kolejnego dnia liczona jest średnia wartość dla poprzednich 7) w ostatnim czasie spadła. To warto podkreślić (widać to w kolejnym wykresie). Te dane mogą być dobrym zwiastunem, ale… dziś za wcześnie jest, by mówić o wycofującej się epidemii. W maju w Polsce były o wiele większe spadki nowych dziennych przypadków, a w czerwcu premier Mateusz Morawiecki i wicepremier Jacek Sasin zamykali kopalnie na Śląsku, aby powstrzymać transmisję wirusa.
W tym momencie warto przypomnieć, że 29 czerwca Ministerstwo Zdrowia zaraportowało zaledwie 5,5 tys. wykonanych testów. To pięć razy mniej niż zwykle. Tego dnia służby poinformowały o 247 infekcjach. To również sprawia, że z wnioskami warto poczekać - zwłaszcza do tygodni, gdy liczba testów każdego dnia będzie podobna.
Jednocześnie warto zerknąć na inne kraje. Od 26 czerwca do 2 lipca (ostatnie dane) Niemcy zanotowali 2,9 tys. nowych infekcji. A trzeba pamiętać, że nasz zachodni sąsiad ma dwukrotnie liczniejszą populację. W szczytowych momentach Niemcy mieli trzy razy więcej infekcji i to dziennie.
Hiszpania w tym samym czasie? 2,6 tys. nowych infekcji. I znów - Hiszpanie mieli trzy razy więcej infekcji dziennie w szczytowym momencie epidemii. Mogą mówić zatem otwarcie o spadkach. Włosi w ostatnim tygodniu 1,2 tys. infekcji. To pięć razy mniej niż wynosiły rekordy - i to dzienne.
Przy okazji warto przypomnieć inne statystyki wirusa w Polsce. Jak wynika z danych z 3 lipca - zajęte jest 1,7 tys. z łóżek przygotowanych dla pacjentów z COVID. Tydzień temu liczba zajętych łóżek wynosiła 1,9 tys. Jednocześnie w piatek jest więcej zajętych łózek niż trzy tygodnie temu (wtedy było to 1,6 tys.). To kolejny dowód na stabilną sytuację.
W ciągu tygodnia spadła nieznacznie liczba osób objętych kwarantanną. Dziś wynosi 84 tys, siedem dni wcześniej było to 91 tys. Jest spadek? Jest. Jednocześnie liczba osób na kwarantannie utrzymuje się od dłuższego czasu pomiędzy 80 a 90 tys. 8 czerwca wynosił np. 82 tys., czyli była niższa niż dziś. Co jeszcze się nie zmienia? Liczba zajętych respiratorów. Od kiedy Ministerstwo Zdrowia przekazuje te dane, utrzymuje się poniżej poziomu 100. Zwykle to niewiele ponad 70 zajętych urzadzeń.