- Gdy zaczynałam pracę w 1992 roku, pracowali u nas sami lekarze. A dzisiaj? Jest ich ze dwóch na całe województwo lubuskie - mówi money.pl Jadwiga Caban-Korbas, była dyrektorka Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Słubicach.
Jak dodaje, choć przeważająca większość pracowników sanepidów nie ma kwalifikacji medycznych, musiała przez pierwszą część epidemii wykonywać de facto obowiązki lekarskie. Czyli kierować na testy albo udzielać porad chorym.
Caban-Korbas nazywa to absurdem. - Wyobraźmy sobie, że dzwoni dyrektorka przedszkola, że kucharka jest zarażona. No i co taki pracownik sanepidu może zrobić przez telefon? Niewiele myśląc, wyśle całe przedszkole na kwarantannę. A gdyby był tam lekarz, to by się ubrał w specjalistyczny kombinezon, poszedł do tego przedszkola, przeprowadził szczegółowy wywiad epidemiczny - i by wiedział, kogo skierować na testy, a kogo nie - uważa.
Jadwiga Caban-Korbas nie zostawia suchej nitki na Łukaszu Szumowskim, który walkę z koronawirusem w dużej mierze zrzucił na barki sanepidu. Nowy minister zdrowia, Adam Niedzielski, zmienił strategię. Od kilku tygodni o skierowaniu pacjentów na testy decydują lekarze rodzinni. - Słuszna decyzja, szkoda, że spóźniona - komentuje kilku pracowników sanepidów, z którymi rozmawialiśmy.
Nie wszyscy chorzy zorientowali się jednak w zmianach. Jak przyznaje Magdalena Odrowąż-Mieszkowska, rzeczniczka wrocławskiej inspekcji sanitarnej, mnóstwo osób ciągle dzwoni do stacji epidemicznych w sprawach, które powinni kierować raczej do lekarzy rodzinnych.
- Takich telefonów są dziesiątki, jak nie setki. A tłumaczenie, że teraz działa to inaczej, zajmuje czas. Niestety, przez to mamy ciągle zajęte linie i nie można się do nas dodzwonić. Cierpimy my i nasz wizerunek. A winni tego chaosu są politycy - słyszymy anonimowo od pracownika małopolskiego sanepidu.
Według nowej strategii ministra Niedzielskiego, sanepid zajmuje się teraz przede wszystkim "administracyjnym prowadzeniem chorych", jak to ujmują niektórzy pracownicy sanepidów. Czyli na przykład kierowaniem ludzi na kwarantanny.
Strategia podoba się w sanepidach, nie podoba się natomiast wielu lekarzom rodzinnym. Ci uznają, że niekoniecznie mają kompetencje do zajmowania się epidemiami. Jadwiga Caban-Korbas uważa, że najlepszym rozwiązaniem byłby "powrót do przeszłości" - czyli sytuacja, w której w sanepidach znów pracowaliby lekarze. Czy jest na to szansa? Pytania w tej sprawie skierowaliśmy go GIS i oczekujemy na odpowiedzi.
By tak się jednak stało, musiałaby się wydarzyć rewolucja w szkolnictwie medycznym. Obecnie na listach dla rezydentów na specjalizację epidemiologiczną jest kilkanaście miejsc w skali całego kraju.
Największe problemy: polityka, zarobki i sprzęt
Choć inspektorzy sanitarni nie są tak przeciążeni pracą jak kilka miesięcy temu, to i tak przyznają: epidemia może nas przerosnąć.
Choć to oczywiście zależy od sytuacji w danym powiecie. - W marcu czy kwietniu telefony dzwoniły niemal bez przerwy. Ludzie pracowali do 21:00, również w weekendy - opowiada Agnieszka Jakubek z Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Kaliszu. Obecnie jednak sytuacja, jak mówi, "jest pod kontrolą", bo zakażeń w regionie jest mniej.
W większych miastach jednak w stacjach epidemicznych pracuje się ciągle na najwyższych obrotach. Czy powinno się zatrudnić kolejne osoby? - Tylko jest pytanie, co byśmy z nimi zrobili, gdy epidemia zniknie. Lepiej odpowiednio przeorganizować pracę, by na czas walki z koronawirusem w działach epidemicznych pracowały osoby o innych specjalizacjach - uważa Jadwiga Caban-Korbas.
Jak jednak dodaje, nie zawsze się tak dzieje. Winny po części jest sposób zarządzania w stacjach. Jej zdaniem nad sanepidem zbyt dużą kontrolę mają politycy. Nad powiatowymi stacjami ma władzę bowiem nie tylko GIS, ale też wojewoda. - A naciski polityczne nigdy nie wpływają dobrze na walkę z epidemią - opowiada Caban-Korbas.
Równie wielkim problemem w sanepidzie są, jej zdaniem, zarobki. Według serwisu wynagrodzenia.pl, mediana na stanowisku inspektora sanitarnego w Polsce to 3,9 tys. zł brutto.
- Co tu dużo mówić, ludzie przez takie pensje do pracy się nie garną - opowiada Caban-Korbas. Choć docenia ostatnie podwyżki. Szacuje, że do 2021 r. niektórzy inspektorzy mogą zarabiać ok. 5 tys. zł brutto. Jako kolejny problem wymienia sprzęt.
- Ja kilka lat temu wymieniłam u nas komputery. Trzeba było to zrobić w drodze przetargu, więc w konsekwencji trafił do nas niezbyt zaawansowany sprzęt. Już teraz powinien być wymieniany - uważa Caban-Korbas. - Po prostu w sanepidach pracuje się na przestarzałych maszynach - dodaje.
Jak mówi Caban-Korbas, w powiatowych stacjach jest problem z budżetem niemal na wszystko, nie tylko na profesjonalny sprzęt. - Czasem łatwiej jest kupić kwiaty czy świecę na publiczne uroczystości z własnej kieszeni, nawet jeśli jedziemy na taką uroczystość w ramach oficjalnej delegacji. Bo przed władzami wojewódzkimi trzeba się tłumaczyć nawet z kilkunastu złotych - opowiada.