- 11 marca mój nieświadomy niczego mąż odebrał list z Urzędu Wojewódzkiego. Nakaz pracy z trybem natychmiastowym obejmuje okres od 15 marca do 15 maja 2021 r. Skierowano mnie do pracy w szpitalu covidowym w Radziejowie, 1,5 godz. drogi od Bydgoszczy - mówi pragnąca zachować anonimowość lekarka rodzinna z Bydgoszczy.
Oznacza to, że dano jej tylko 1,5 dnia roboczego na ustosunkowanie się do pisma.
- Główny problem polega na tym, że mam malutkie dziecko, które karmię piersią. Do Bydgoskiej Izby Lekarskiej zostało dwukrotnie wysłane oświadczenie o wyłączeniu mnie z nakazu właśnie ze względu na wychowywanie dziecka poniżej 14. roku życia. Ponadto Urząd Wojewódzki posiada nasze aktualne numery telefonów i mógłby skontaktować się ze mną przed wysłaniem nakazu, czy aby na pewno mu podlegam. Kosztowało to naszą małą rodzinę bardzo dużo stresu - opowiada.
Od razu po otrzymaniu nakazu napisała odwołanie i zawiozła do Urzędu Wojewódzkiego. Niestety, do dzisiaj nie otrzymała oficjalnej odpowiedzi.
"Dziecka nie zostawię"
- Dziś powinnam pojawić się w szpitalu w Radziejowie. Nie zostawię jednak dziecka, które jest karmione piersią i nie akceptuje butelki. Zresztą w ustawie jest wyraźnie napisane, że powołania nie powinny otrzymać osoby wychowujące dzieci do lat 14. Problem jest jeszcze taki, że za niestawienie się może być na mnie nałożona kara administracyjna do 30 tys. zł - mówi lekarka.
O wiszącej nad głową wysokiej karze w pierwszych słowach mówi również inny lekarz z Bydgoszczy. On także wezwanie dostał listownie w czwartek 11 marca. Od razu zadzwonił do UW w Bydgoszczy. Kontaktował się też z Izbą Lekarską, gdzie wcześniej składał oświadczenia na piśmie, by uniknąć takiej sytuacji.
Mimo że rządzący deklarowali współpracę z izbami w tej sprawie, w przypadku lekarzy z kujawsko-pomorskiego coś, mówiąc delikatnie, nie zadziałało.
- Grozi mi kara 30 tys. zł za niestawienie się na wezwanie. Tylko co ja miałem zrobić? Byłem zaskoczony, bo przecież podlegam wykluczeniu oddelegowania w związku z art. 47, jak wynika z ustawy o zapobieganiu i zwalczaniu chorób zakaźnych. Wychowuję dziecko do lat 14. Niestety, zostałem powołany - mówi lekarz. - W UW zapewniono mnie, że nie muszę się stawiać do Radziejowa i decyzja zostanie automatycznie cofnięta. Jednak nie mam takiej pewności, a nie uśmiecha mi się płacić 30 tys. zł przez czyjś błąd - dodaje.
Najpierw wzywać, potem sprawdzać
O sprawę zapytaliśmy wojewodę kujawsko-pomorskiego. - W przypadku osób, które są zwolnione ze skierowania do pracy na podstawie ustawy, konieczne jest odwołanie się od decyzji wojewody. Wszystkie osoby, które kontaktowały się w tej sprawie z Wydziałem Zdrowia urzędu wojewódzkiego, bezzwłocznie otrzymywały informację o anulowaniu skierowania - mówi Adrian Mól, rzecznik prasowy wojewody kujawsko-pomorskiego.
Przypomnijmy jednak, że nasi rozmówcy nadal nie wiedzą, co z ich odwołaniem. Do tej pory na 77 skierowań do pracy wysłanych przez kujawsko-pomorski UW, wpłynęło... 47 odwołań. Część z nich jest jeszcze weryfikowana.
Widać zatem, że najpierw się powołuje, a potem weryfikuje. Telefon do zainteresowanych nie jest w tym mechanizmie przewidziany.
O sprawie poinformowaliśmy również Ministerstwo Zdrowia. W odpowiedzi resort przypomniał jedynie o możliwości odwołania się od tej decyzji i przywołał art. 47 ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi.
Jasno wynika z niego, że wezwane do pracy nie mogą być m.in.: kobiety w ciąży, osoby samotnie wychowujące dziecko w wieku do 18 lat, osoby wychowujące dziecko w wieku do 14 lat.
Takich wezwań jest więcej
- Komisja ds. Młodych Lekarzy złożyła wniosek do władz Bydgoskiej Izby Lekarskiej o zajęcie stanowiska. Jako pełniąca obowiązki sekretarza Komisji Młodego Lekarza Bydgoskiej Izby Lekarskiej, ale także przede wszystkim lekarz rodzinny z wieloletnim doświadczeniem pracy w systemie podstawowej opieki zdrowotnej (POZ), sprzeciwiam się kierowaniu lekarzy do pracy bez wcześniejszej, wnikliwej weryfikacji sytuacji osobistej lekarza - mówi money.pl Aleksandra Śremska.
Jak dodaje, opisane przypadki lekarzy wyłączonych z wezwań do pracy, a wezwanych, nie są odosobnione.
- Skierowanie dostało wiele matek karmiących, matek niemowlaków i lekarek w ciąży. Tymczasem braki kadrowe uniemożliwiają nam już teraz przyjmowanie pacjentów. Ponadto brakuje ludzi do szczepień i kwalifikowania do nich - dodaje Śremska.
Jej zdaniem zasadne jest też pytanie, czy pracownicy UW kontaktują się z danymi lekarzami i uzgadniają z nimi fakt skierowania do innej palcówki medycznej i czy weryfikują ewentualne okoliczności wykluczające z nakazu. - Przecież UW mają wszystkie dane lekarzy i mogą to robić. Jednak w przypadkach, o których mówię, do takiego kontaktu nie doszło - mówi Śremska.
Brakuje współpracy z lekarzami
Niestety, jak zauważa dr Michał Sutkowski, prodziekan Wydziału Medycznego Uczelni Łazarskiego i rzecznik Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce, lekarze muszą być przygotowani na to, że podobne przypadki będą się zdarzać.
- Statystyki zachorowań rosną i teraz to się zacznie. Mam już sygnały o przypadkach wezwań ponad 40 lekarzy i 8 pielęgniarek do Szpitala Południowego na Mazowszu. Niestety, za każdym razem pojawiają są tego typu kłopoty. Powołuje się ludzi, których nie można do pracy wezwać w zgodzie z prawem. Zalecam wojewodom ścisłą współpracę z izbami lekarskimi i samorządem lekarskim i pielęgniarskim.
Jak ocenia, problem jest duży i dotyczy wszystkich rejonów Polski. Błędne powołania są tylko źródłem stresu dla i tak już zmęczonych pandemią lekarzy.
- Ponadto ściąganie lekarzy z POZ nie jest dobrym pomysłem. W szpitalach też jest zła sytuacja kadrowa, ale jak jest np. 10 osób na oddziale i ubędzie jedna, to jest to inna sytuacja niż w POZ, gdzie jest np. tylko jeden lekarz. Trzeba z dużą ostrożnością wzywać do pracy administracyjnie, bo w mniejszych miejscowościach taka mała, jednoosobowa przychodnia to dla mieszkańców ostatnia deska ratunku. Poza nami często nie ma tam nikogo ze służby zdrowia w promienieniu dziesiątków kilometrów - podsumowuje Sutkowski.
Nasz rozmówca, jak i Aleksandra Śremska podkreślają coś jeszcze. Przecież oni w przychodniach też walczą już z koronawirusem od roku. Przyjmują pacjentów, wysyłają na testy, szczepią.
- Ja dziś np. mam umówionych 7 pacjentów z potwierdzonym COVID-19 i 5, którzy najprawdopodobniej są zakażeni. Takie przekładanie ludzi walczących z pandemią z miejsca na miejsce po prostu nie ma sensu, bo i tak gdzieś będzie ich brakować - dodaje Sutkowski i sugeruje rządzącym szukanie mocy w szpitalach wśród specjalności, które nie są zaangażowane obecnie w tę walkę.