Liczba nowych dziennych zakażeń spada od początku kwietnia. Natomiast liczba zgonów zmniejszać się zaczęła dopiero dwa tygodnie później. Skąd ta rozbieżność?
- Liczba zgonów odpowiada liczbie zakażeń sprzed 3 tygodni. Dodatkowo w okresie fali marcowo-kwietniowej w szpitalach było wielu młodszych pacjentów, którzy wyjściowo mają lepszą kondycję, natomiast potrzebowali dłuższej opieki na OIOM-ie - tłumaczy dr Paweł Grzesiowski, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. walki z COVID-19.
W szczycie trzeciej fali, czyli 1 kwietnia, osiągnęliśmy najwyższą wartość dziennych zakażeń - ponad 35,2 tys. nowych przypadków. Po tym dniu liczba zakażeń zaczęła spadać, ale krzywa zgonów cały czas wędrowała do góry. Potrzeba było dwóch tygodni, aby zaczęła iść w dół.
Podobny związek między zakażeniami a opóźnioną liczbą zgonów widać w najnowszych statystykach. Od 5 do 11 maja krzywa zgonów z 7 dni, która wcześniej spadała, na chwilę się ustabilizowała, a potem nawet wzrosła. Skąd to odbicie? - Wzrost liczby zgonów, który odnotowaliśmy kilka dni temu, wynika z "górki" zachorowań po świętach wielkanocnych - tłumaczy dr Grzesiowski.
Patrząc na statystyki kwietniowe widzimy, że w połowie kwietnia średnia z 7 dni wzrosła. Jednak ta sytuacja utrzymała się tylko przez chwilę. Dziennych zakażeń raportowanych w kolejnych dniach było już coraz mniej.
Zdaniem eksperta pobyt na oddziale intensywnej terapii mógł wydłużyć się średnio z około 7 do nawet 14 dni. Dlatego osoby, które w ostatnim tygodniu zmarły z powodu koronawirusa, zakażone mogły zostać nawet miesiąc temu.
Nie wydaje się jednak, by chwilowy wzrost miał zwiastować dłuższy trend. Bowiem już w piątek 14 maja liczba zgonów spadła i wyniosła 289. Jak dodatkowo wskazuje raport Ministerstwa Zdrowia, liczba pacjentów pod respiratorami wyniosła 1690, czyli najmniej od 5 marca.
Widmo czwartej fali
Obecny spadek zakażeń nie oznacza jednak, że koronawirus zniknie z naszego życia. Zwłaszcza że luzujemy obostrzenia, a doświadczenie pokazuje, że za każdym razem, gdy rząd się na to decydował, przynosiło to wzrost zakażeń i zgonów.
- Przy obecnym luzowaniu obostrzeń, moim zdaniem, nie ma żadnej wątpliwości, że za 2-3 miesiące pojawi się się ryzyko czwartej fali. Otwieramy szkoły, imprezy masowe, wirus znowu będzie mógł rozprzestrzeniać się większą liczbą strumieni - mówi dr Grzesiowski.
Na początku maja otwarto m.in. galerie handlowe, a najmłodsi wrócili do szkół. Później przyszedł czas na ograniczone otwarcie hoteli. 15 maja zaś goście będą mogli zająć część stolików w ogródkach restauracyjnych. Co więcej - tego dnia zlikwidowany zostanie obowiązek noszenia maseczek na otwartej przestrzeni.
Największe luzowanie będzie jednak pod koniec miesiąca. Nasz rozmówca przestrzega przed konsekwencjami. - Jedynie szczepienia mogą powstrzymać powstanie kolejnej tragicznej fali. Jeśli przy luzowaniu obostrzeń nie uwzględnia się statusu ozdrowieńców i osób zaszczepionych, to niestety zagrożenie pojawieniem się kolejnej fali jest wysokie - ocenia dr Grzesiowski.
Według najnowszych danych ponad 15 mln Polaków przyjęło już co najmniej jedną dawkę szczepionki, a ponad 4 miliony jest już w pełni zaszczepionych. Najwięcej zaszczepionych jest w wieku 61-70 lat. Jak podkreślają eksperci, największą ochronę zyskuje się dopiero po przyjęciu drugiej dawki preparatu.