Jak wskazują statystyki urzędów pracy, jedną z grup, która jest najbardziej narażona na utratę pracy w czasie trwania pandemii koronawirusa, są młode kobiety. Z najnowszego raportu Fundacji Sukces Pisany Szminką wynika, że podczas pandemii pracę straciła co 10. pracująca Polka. Drugie tyle boi się, że nie utrzyma pracy w najbliższych miesiącach.
Co trzecia spośród ponad tysiąca ankietowanych kobiet poświęca na pracę więcej czasu i ma więcej obowiązków zawodowych niż przed wybuchem pandemii. Aż 1/3 respondentek deklaruje, że pracuje obecnie nawet po 11 godz. dziennie, nierzadko łącząc obowiązki zawodowe z opieką nad rodziną.
Polki boją się utraty pracy, godzą się na mniejsze zarobki i przyznają, że nawet w trakcie urlopu były lub są zmuszane do wykonywania zawodowych obowiązków.
Sytuacja na rynku pracy kobiet nie była dobra jeszcze przed wybuchem pandemii. Jak wynika z lutowego raportu IBS, 475 tys. kobiet w wieku 25-49 lat było biernych zawodowo. Respondentki deklarowały, że chciałyby pójść do pracy, ale nie mają opieki dla swoich dzieci. Na rynku brakuje ofert z elastycznym czasem pracy. Do tego dochodzi wykluczenie transportowe. Jak wskazuje badanie, bierne zawodowo Polki mają najczęściej niższe wykształcenie, dwójkę dzieci i mieszkają w mniejszych miastach lub na wsi.
Kinga Mierzwa jest młodą mamą dwójki małych dzieci, mieszka w Radomiu i pracuje od niedawna jako kierowca autobusu miejskiego. Jej życie to zaprzeczenie wszystkich opisanych powyżej statystyk i badań.
Katarzyna Bartman: Jesteś kierowcą autobusu miejskiego. Dlaczego usiadłaś za kółko?
Kinga Mierzwa: Zanim trafiłam do DLA (Dolnośląskie Linie Autobusowe – red.), pracowałam w turystyce. Jestem licencjonowanym pilotem wycieczek i przewodnikiem turystycznym. Dwa lata temu zadzwoniła do mnie kobieta, która znalazła mnie w spisie pilotów w Internecie. Zapytała, czy pojadę na wycieczkę z dziećmi do Warszawy. Odpowiedziałam, że nie bardzo mogę, bo sama mam małe dzieci i nie mam z kim ich zostawić, ale ona namawiała tak bardzo, że w końcu się zgodziłam.
Podczas wycieczki, kiedy wysiadałam z autokaru, poczułam, jak bardzo tęskniłam za pracą i że muszę coś z tym zrobić.
I co zrobiłaś?
Przez ostatnie dwa lata stawałam dosłownie "na rzęsach", aby ogarnąć dom, dzieci, pozostałe obowiązki, a do tego jeździłam na wycieczki, czasami nawet kilkudniowe. W każdy mój wyjazd zaangażowanych było kilka osób: nianie, rodzina, przyjaciółki i nawet sąsiedzi. Gdyby nie ta pomoc, nie dałabym rady.
Jak mają się te wyjazdy autokarowe do tego, co robisz teraz zawodowo?
Kilka razy usiadłam w autokarze na fotelu kierowcy i tak trochę na żarty powtarzałam: a może tak zostanę kierowcą autobusu? W czasie imprez zdarzało się, że kierowcy kończył się czas pracy i wówczas trzeba było czekać na zmiennika. Przyszło mi do głowy, że zostanę pilotem-kierowcą.
Po powrocie z jednego z wyjazdów zaczęłam drążyć temat u mojego pracodawcy, że chcę zrobić zawodowe prawo jazdy. Okazało się, że to nie jest prosta sprawa i trwało to kilka miesięcy. Poruszyłam niebo i ziemię, aby dopiąć swego. I udało się!
Zaczęłam kurs i na "dzień dobry" posadzili mnie za kierownicę autobusu. Po pierwszej godzinie jazdy płakałam jak dziecko z bólu. Bolało mnie wszystko: nogi, ręce, ramiona, plecy, ale pomimo zwątpienia stwierdziłam, że nie poddam się. Często słyszałam śmiechy za plecami i kąśliwe uwagi, że się nie nadaję do tej roboty. Te gorzkie słowa dały mi kopniaka w tyłek. Zmotywowały do jeszcze większego wysiłku.
Czytaj też: Ilu jest bezrobotnych w Polsce?
Jak poszło na egzaminie?
Zanim zaczęłam kurs, przeszłam badania, czy mogę być kierowcą zawodowym, i psychotesty. Kolejny krok to kurs prawa jazdy kategorii D i kwalifikacja wstępna przyspieszona na przewoź osób i rzeczy. Trwało to 2,5 miesiąca. Każdy dzień kursu był wypełniony od rana do wieczora zajęciami. I na koniec egzamin przed komisją, która przyjechała do Radomia z Warszawy. To było przeżycie! Ciężko było bardzo, ale wynik był pozytywny.
W jakim mieście wozisz teraz codziennie ludzi do pracy?
W Radomiu.
Ile zarabiasz i czy da się z tego z utrzymać rodzinę?
Stawki kierowców autobusów są śmiesznie niskie. Może nie jest to ciężka praca fizyczna, ale obciążenie psychiczne jest bardzo duże. Ponosisz odpowiedzialność za cały autobus ludzi, a do tego oczy musisz mieć dookoła głowy, bo nie wiesz, jaka sytuacja cię za chwilę spotka na drodze. Traktuję tę pracę jako zdobywanie doświadczenia i czerpię z niej radość. Nie napinam się, by wyrobić dużo godzin, bo oprócz pracy mam jeszcze dom i rodzinę.
Nie chcę rozmawiać o stawkach, bo dla jednych są wystarczające, dla innych nie. Gdybym jednak musiała przeżyć z całą rodziną tylko za swoją pensję, to nie przeżyłabym długo.
Ile jeździsz dziennie, czy masz też nocne zmiany?
Na początku miałam różne zmiany, czasami zaczynałam rano od godz. 5, po zmiany popołudniowe, które trwały do godz. 24. Teraz, ze względu na dzieci, jeżdżę ok. 7 do 8 godzin dziennie, tak żeby mieć jeszcze czas dla rodziny. Na ogół u nas nie mamy nocnych zmian. Są czasami pierwsze, które zaczynają się już o godz. 3 w nocy, ale mam wsparcie wśród kolegów w firmie i dyspozytorów, którzy ułatwiają mi życie. W radomskim DLA jestem jedna, no i nasza pani dyspozytor też jest kobietą…
Czy zdarzyły ci się już przygody na jezdni i z pasażerami? Jak sobie wtedy radziłaś?
Reakcje ludzi na widok kobiety – kierowcy są czasami zabawne. W Radomiu mamy kilka firm transportowych i jest już sporo dziewczyn, które jeżdżą jako kierowcy. Zainteresowanie pasażerów, że wiezie ich "blondynka", jest jednak wciąż duże. Zdarzają się komplementy, ale też złośliwe docinki. Staram się na każdy komentarz reagować uśmiechem. Bywają też mniej sympatyczne sytuacje. Kilka razy musiałam wyprowadzić z autobusu nietrzeźwego pasażera.
Jakie masz wykształcenie?
Jestem dziennikarzem. Skończyłam studia w tym kierunku, a po studiach przez krótką chwilę pisałam do jednego lokalnego tygodnika w naszym mieście. Na początku marzyłam, żeby ciągnąć to, ale życie ułożyło się inaczej.
Byłaś lokalnym reporterem, pilotem wycieczek i kim jeszcze?
Aktywność zawodową zaczęłam dosyć wcześnie. Sytuacja rodzinna mnie do tego zmobilizowała. Pod koniec szkoły średniej śpiewałam jako wokalistka w zespole muzycznym na weselach i przyjęciach. Byłam pizzero-kasjerem w pizzerii, pracowałam też w agencji reklamowej oraz jako kosmetyczka. Szukałam swojego miejsca, aż podczas studiów trafiłam przez przypadek do agencji turystycznej i zaczęłam odbywać przygotowanie do zawodu jako referent ds. turystyki.
Wspominałaś mi, że przez 12 lat mieszkałaś w Egipcie. Co tam robiłaś i dlaczego wróciłaś?
Zaraz po studiach, a było to w 2007 roku, na okres zimowy dostałam propozycję pracy w Egipcie. Pracowałam tam w polskim hotelu, prowadząc animacje dla dzieci, ale to nie było dla mnie. Wróciłam więc do Polski i "odśpiewałam" kolejne wesela. Zaczęłam też robić w Krakowie kurs pilota wycieczek, później kierownika wyjazdów i wychowawcy. Po zdanym egzaminie znowu wróciłam do Egiptu. Oprowadzałam turystów po Egipcie, Izraelu i Jordanii.
W Egipcie nastąpiła jednak rewolucja (2011 r. - red.), więc wyjazdy były już niemożliwe. Pracowałam jako rezydent turystyczny. Opiekowałam się Polakami w hotelach. Kiedy rewolucja nabrała dużego rozpędu i było coraz mniej turystów, zaczęłam pracę w szpitalu jako guest relation, czyli w recepcji. Obsługiwałam głównie zagranicznych turystów. Tam poznałam swojego obecnego partnera. Zostałam mamą i plany zawodowe musiałam zawiesić na jakiś czas.
Do Polski wróciłam przed urodzeniem drugiego syna. Powrotu absolutnie nie żałuję. Ciągle podróżuję, tylko teraz z dziećmi. Mamy dwa domy: jeden w Polsce, a drugi w Egipcie.
Jakie masz dalsze plany zawodowe?
Mam kilka pomysłów na życie. Założyłam firmę przewozową i planuje ją rozwinąć.
Każde doświadczenie wniosło do mojego życia coś nowego. Mieszkałam w Polsce, potem w Szwecji. Żyłam też w Egipcie. Mój partner namawia mnie teraz na Kanadę. Jedno wiem na pewno: gdziekolwiek będę, z moim doświadczeniem i samozaparciem w domu siedzieć na pewno nie będę.
W czasie koronakryzysu wiele Polek straciło pracę, zawalił się im świat. A ty jak do tego podchodzisz?
Od młodych lat musiałam sobie radzić sama. Były różne pokusy, ale jednak rozsadek zwyciężył. Są różne typy kobiet, jedne sprawdzają się w roli gospodyń domowych, dbają o dom, męża i dzieci, a inne czerpią przyjemność z pracy. Kocham swoją rodzinę, ale uważam, że życie jest tak krótkie, że trzeba robić to, co się lubi i kocha. Trzeba żyć tak intensywnie jak tylko się da. Nie ma sensu męczyć się z czymś, co sprawia, że na samą myśl o tym masz mdłości. Nie ma sensu załamywać się utratą pracy. Nie ta, to będzie inna. Życie nieraz samo podsyła nam najlepsze rozwiązania. Trzeba tylko nauczyć się je dostrzegać i wykorzystywać. Drogie panie, pokażmy światu, że nie straszne są nam smutki i wirusy. Niejeden mężczyzna mógłby się od nas, kobiet, wiele nauczyć!
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie