Co to jest Chitathione?
To cząsteczka, która uniemożliwia przenikanie przez skórę szkodliwych zanieczyszczeń. Jony metali, np. niklu i palladu, które są obecne w smogu, zatrzymują się po zewnętrznej stronie skóry i nie przenikają do organizmu. Cząsteczka działa więc jak tarcza ochronna. Ale to nie jedyne jej zastosowanie. Cząsteczkę odkryliśmy siedem lat temu. Pierwotnie używaliśmy jej jako preparatu przeciwko objawom alergii niklowej. Później okazało się, że Chitathione ma szersze działanie.
I tak na podstawie technologii udało się stworzyć krem. Czy naukowcowi łatwo było zrobić z tego biznes?
W 2015 roku założyłam firmę KF Niccolum. Rok później wypuściliśmy pierwszą linię kosmetyków chroniących przed alergią. Druga, antysmogowa linia, pojawiła się na rynku w październiku zeszłego roku. Kosmetyki powstały w naszym laboratorium badawczo-rozwojowym. Na cząsteczkę złożyliśmy wniosek patentowy w Polsce, który potem został rozszerzony na Europę i resztę świata.
A dlaczego akurat krem?
Bo jest najprostszy w użyciu. Wystarczy posmarować twarz i dłonie przed wyjściem z domu, aby mieć ochronę przed smogiem. Taka warstwa powinna starczyć na cały dzień.
Linia produkcyjna, własne laboratorium. Tu musiało dużo kosztować.
Stworzenie aktywnej cząsteczki kosztowało nas około 5 mln zł.
Skąd mieliście pieniądze?
Zdobyliśmy prywatnego inwestora, anioła biznesu. To była długa i kręta droga. Wcześniej odmówiono nam przydzielenia grantu. Prywatne firmy kosmetyczne też nie były zainteresowane. Nie przyszło nam wtedy do głowy, aby poszukać inwestora za granicą. Gdybym próbowała drugi raz, to pewnie szukałabym kapitału również tam.
Dlaczego?
Ponieważ od zagranicznego inwestora moglibyśmy oczekiwać więcej. Na przykład inwestor z Wielkiej Brytanii nie byłby zaskoczony, gdybym poprosiła go o milion funtów na zrealizowanie celu. Dla niego nie byłaby to wygórowana suma. A za tę sumę mogłabym zrobić dużo więcej i taniej. Pieniądze pracowałyby wydajniej.
To na co wam nie starczyło pieniędzy?
Jest kilka projektów badawczych, które czekają w kolejce. To są zupełnie inne produkty lecznicze i medyczne. Dziś rozmawiamy o tym z funduszem, który inwestuje pieniądze z programu Bridge Alfa (program finansowy Narodowego Centrum Badań i Rozwoju – przyp. red.).
Pozostańmy przy produkcie antysmogowym. Są na niego chętni?
Sprzedajemy kilkaset kremów miesięcznie, zarówno przez sklepy stacjonarne, jak i on-line. Nasze produkty można kupić w kilku krajach. Dostajemy pozytywne recenzje od klientek, ponieważ to głównie kobiety kupują nasze produkty.
Widać to w wynikach finansowych po pierwszym kwartale?
Sprzedaż idzie do góry, choć powoli. Utrzymujemy się na rynku również dzięki innym usługom, np. konsultacjom. Bez tego byłoby ciężko. Nasz model biznesowy jest przemyślany tak, by nasza główna działalność była finansowa z usług i konsultacji eksperckich. Spodziewam się, że pod koniec tego roku osiągniemy próg rentowności. Rok obecności na rynku to jest w tej sytuacji minimum. Do tego dochodzi kwestia marki. To nowość na rynku, a klienci nie zawsze są przekonani do nowych produktów. Tym, co pomaga nam się obronić, jest nasza wiedza o schorzeniach i metodach ich leczenia.
A braliście pod rozwagę to, aby "wypożyczyć" swój patent innej, bardziej znanej firmie?
W trudniejszych momentach braliśmy pod uwagę to, czy nie sprzedać formuły. Natomiast zawsze byłam zagorzałą przeciwniczką takiego rozwiązania. Wierzę, że damy sobie radę. Jestem dumna, gdy widzę swoją własną markę nuev czy Nidiesque w zagranicznym sklepie.
Jaki był pani największy błąd w biznesie, który panią najwięcej nauczył?
Jako naukowiec, który szuka inwestycji, samemu szacowałam budżet. To był krem hamujący alergię niklową. Zupełnie zapomniałam o tym, że preparat potrzebuje gigantycznych nakładów marketingowych, aby zaistnieć w tak ciasnym sektorze kosmetycznym, jaki mamy w Polsce. Budżet na marketing wyniósł kilka milionów złotych. A ja przewidziałam budżet na 300 tys. zł i byłam przekonana, że produkt sprzeda się sam. Nic się nie sprzeda samo, jeśli klient nie będzie wiedział, że istnieje. Niby jest to oczywiste, ale dla mnie, jako naukowca, w przeszłości nie było. Dziś, gdy wprowadzam nowy produkt, mówię, że jest to innowacja i dlatego potrzebne będą wykłady oraz seminaria, aby użytkownik mógł rozpoznać technologię.
Czyli edukacja jako element strategii marketingowej?
Jeśli wprowadza się innowacyjny produkt, edukacja jest koniecznością.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl