– Prawdziwe okazje już się skończyły. Przejrzałem ofertę PKP i praktycznie nie ma ofert z dużych miast. A takie lokale cieszą się zawsze największą popularnością – bo można tam zamieszkać, można takie mieszkanie korzystnie wynająć. Ale to nie znaczy, że nie można kupić ciekawej nieruchomości – mówi w rozmowie z money.pl Jan Kosobudzki, agent nieruchomości.
To prawda. W ogłoszonych w maju przetargach kolejowych nieruchomości nie ma ani jednego mieszkania w Warszawie. W stolicy kolej sprzedaje jedynie dwa boksy garażowe. Niewiele.
Rzućmy okiem na Wrocław. W stolicy Dolnego Śląska PKP sprzedaje obecnie 3 mieszkania. Do wzięcia są niecałe 63 metry kwadratowe w bloku z ceną wywoławczą 450 tysięcy złotych, niecałe 47 metrów w innym bloku za 325 tysięcy i lokal na poddaszu kamienicy – 57 metrów za 372 tysiące.
– Standard tych mieszkań nie jest wysoki, nadają się w zasadzie do generalnego remontu. To najtańsze jest w kamienicy, która lata świetności ma dawno za sobą. Trudno uznać to za okazyjną ofertę – dodaje agent.
Te trafiają się jednak w mniejszych miastach. Na przykład w wałbrzyskiej kamienicy do wzięcia jest 4–pokojowe mieszkanie o powierzchni 76 m kw. Cena wywoławcza to 75 tysięcy złotych. Mieszkanie jest oczywiście do remontu, ale cena jest 3–4 razy niższa, niż średnia w całym mieście.
Pod koniec zeszłego wieku kolej była w Polsce wręcz gigantycznym posiadaczem ziemskim. Do jej dyspozycji było ok. 100 tysięcy mieszkań. Miało to sens, bo wtedy na kolei pracowało prawie 220 tysięcy ludzi. Dziś – nieco ponad 92 tysiące (mowa o łącznym zatrudnieniu we wszystkich spółkach kolejowych).
Najlepsze okazje cenowe na kolejowe mieszkania są poza rynkiem – przeznaczone są dla pracowników, którzy wynajmowali te lokale. Oferta jest też skierowana do ich spadkobierców. Dość powiedzieć, że za każdy rok pracy w PKP lub innej kolejowej spółce pracownikom przysługuje 6 proc. rabatu, może on łącznie sięgnąć 95 proc. wartości określonej przez rzeczoznawcę.
W takim mieszkaniu na warszawskiej Pradze mieszkał niegdyś Mariusz – od lat pracownik PKP, dziś kierujący pociągami na krajowych i międzynarodowych trasach.
– 20 lat temu było to dobre mieszkanie dla młodego małżeństwa. Nie pamiętam, ile kosztował nas wykup, ale była to mniej więcej połowa rynkowej wartości. Po wyprowadzce wynajmujemy to mieszkanie, jest dla nas w miarę stałym źródłem dochodu. No i jego wartość rośnie z roku na rok, więc nie myślimy o sprzedaży – mówi kolejarz w rozmowie z money.pl.
Oferty skierowane na wolny rynek nie są już tak atrakcyjne.
– Ale i tak są wśród nich ciekawe miejsca, ale położone na uboczu. Jeśli ktoś chce kupić stary dom do remontu, może poszukać ofert na prowincji. PKP ma w ofercie sporo takich lokalizacji, ceny przetargowe są naprawdę niskie. Jeśli komuś nie będzie przeszkadzało położenie – na ogół w okolicach dawnych lub obecnych dworców – to może znaleźć prawdziwą perełkę – mówi Kosobudzki.
Obecnie o wiele większą uwagę, niż istniejące mieszkania na sprzedaż przyciągają grunty PKP. Kolejowe spółki mają około stu tysięcy hektarów gruntów, należą więc do największych "obszarników" w kraju. Warto jednak pamiętać, że nawet 80 proc. tych terenów jest nie do ruszenia, ponieważ albo leżą pod liniami kolejowymi, albo są niezbędne do prowadzenia ruchu kolejowego. Są więc to tereny pod zapleczami taborowymi czy dworcami. Jedynie około 10-20 tysięcy hektarów nadaje się do komercyjnego wykorzystania.
Już kilka lat temu w kręgach władzy pojawił się pomysł, by część tych gruntów przeznaczyć pod budowę tanich mieszkań. Jak stwierdził niedawno Jarosław Kaczyński w rozmowie z tygodnikiem "Sieci", opór stawiany przez instytucje dysponujące terenami przed przekazaniem ich do programu Mieszkanie+ był dla niego "niepojęty". - Kolej była entuzjastyczna, gdy sądzili, że to oni będą budowali i na tym zarabiali. Kiedy okazało się, że to wygląda inaczej, zaczęły się opory - sprecyzował Kaczyński.
Program Mieszkanie+ utknął na bardzo wczesnym etapie i ma być zastąpiony przez nowy projekt. Czy trafią do niego kolejowe grunty? Nie wiadomo.