Od początku roku na światowych giełdach mamy atomowe wzrosty. W zaledwie dwa miesiące amerykański indeks S&P500 odbił 12% (mimo, że już końcówka grudnia przyniosła mocne odbicie od dna), zaś akcje w Chinach podrożały o ponad 14%. Często mówi się, że giełda jest doskonałym indykatorem sytuacji ekonomicznej, gdyż doniesienia ze spółek mówią szybciej to, co później pokażą dane makroekonomiczne. Czy tak jest i tym razem?
To pytanie trapi obecnie wielu ekonomistów, gdyż szampańskie nastroje na giełdach nie przystają do publikowanych danych. Sytuacja ekonomiczna bezsprzecznie pogarsza się od początku ubiegłego roku. Co prawda w danych o aktywności biznesowej za luty były pewne pierwiosnki, takie jak wyższy od oczekiwanego PMI dla Chin, czy też odbicie tego indeksu dla Indii i Brazylii, ale w Niemczech nastąpiło kolejne pogorszenie, słabszą koniunkturę notowaliśmy też w amerykańskim przemyśle.
Dalsze spowolnienie w europejskim przemyśle obala tezę, że za jesienną dekoniunkturę odpowiada wstrzymanie pod koniec roku produkcji samochodów ze względy na zaostrzające się normy emisji spalin, gdyż najpóźniej luty powinien przynieść poprawę, a tak się nie stało.
Piątkowe dane z USA obalają też tezę, że światowe problemy nie dotyczą amerykańskiego przemysłu, a przecież USA to nadal ok. 60% światowej kapitalizacji giełd. Ewidentnie inwestorzy grają pod powtórkę z lat 2012 i 2016, kiedy to dość wyraźne pogorszenie w danych okazało się przejściowe i to rynki jako pierwsze zasygnalizowały powrót lepszych czasów.
Trzeba jednak pamiętać o tym, że w obydwu przypadkach doszło do bardzo istotnej ekspansji pieniężnej – Fed uruchomił trzecią rundę luzowania ilościowego w 2012 roku, zaś w 2016 roku na potężną ekspansję monetarną zdecydowały się Chiny. Tym razem rynek również zerka w kierunku Pekinu, zwłaszcza po rekordowych danych o nowych kredytach za styczeń. Prawda jest jednak taka, że obecnie przestrzeń do ekspansji w Chinach jest dużo mniejsza, a w USA Fed ciągle zastanawia się, czy jeszcze nie podnieść stóp procentowych.
Pod tym względem ten tydzień może być bardzo interesujący. Jeśli piątkowy raport z rynku pracy pokaże dalszy mocny wzrost zatrudnienia i (szczególnie) przyspieszenie dynamiki płac, Fed może być zmuszony do ponownego podniesienia stóp pomimo obaw o globalne spowolnienie. Złoty poniedziałkowy handel rozpoczyna od niewielkiego osłabienia. O 8:50 euro kosztuje 4,3049 złotego, dolar 3,7904 złotego, frank 3,7879 złotego, zaś funt 5,0189 złotego.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl