Wsparcie dla firm dotkniętych pandemią trafiało "na lewo" do urzędników lub ich bliskich. "Pieniądze było bardzo trudno otrzymać, dofinansowanie rozeszło się w błyskawicznym tempie. Decydującym kryterium było to, kto pierwszy wyśle wniosek" - wskazuje "Gazeta Wyborcza".
Urząd Marszałkowski dysponował wsparciem na kwotę 40 mln zł, choć wnioski opiewały na kwotę dziesięciokrotnie wyższą.
Zbulwersowany aferą Bętkowski deklarował za pośrednictwem facebooka, że w Urzędzie nie ma miejsca na nieetyczne zachowania, a stronniczość będzie surowo piętnowana. Z zapowiedzi wynikło jednak niewiele.
Rzeczniczka urzędu wskazała w rozmowie z "GW", iż "nie ma podstaw, by odmówić udzielenia dofinansowania przedsiębiorcy tylko na podstawie tego faktu, że członek jego rodziny jest pracownikiem urzędu".
Przyznawanie pomocy nie miało w jej ocenie naruszać standardów obowiązującego prawa. Sam proces miał ponadto nie wykazać, aby zaistniały jakiekolwiek nieprawidłowości w ocenie wniosków o wsparcie czy też działania, które stanowiłyby naruszenie przepisów.
"Żaden z pracowników urzędu nie uczestniczył w ocenie wniosków ani nie wpływał w żaden sposób na proces oceny" - podsumowała.
Przypomnijmy, że o kieleckiej aferze jako pierwsza w listopadzie ur. informowała "Gazeta Wyborcza". W miejscowym urzędzie kilkunastu urzędników prowadzących działalność gospodarczą albo ich rodziny dostali dotację.