We Wrześni dwóch mężczyzn sprzedawało w blokowisku uzbierane przez siebie leśne grzyby. Twierdzili, że to gąska zielona, a faktycznie był to muchomor sromotnikowy. Cztery osoby, które kupiły i zjadły od nich muchomora, już nie żyją.
- Ustaliliśmy, że mężczyźni sprzedawali grzyby bez żadnego atestu. Grzyby nie były pokazywane żadnemu grzyboznawcy. Obaj sprzedający byli przekonani, że to gąska zielonka — relacjonuje Adam Wójciński, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej we Wrześni.
- Grzyby, którymi zatruły się osoby z Wrześni, nie zostały dopuszczone do obrotu - potwierdza ustalenia Policji, Wiesława Kostuj, rzecznik prasowy Wojewódzkiej Stacji Sanitarno - Epidemiologicznej w Poznaniu.
Jak przyznaje Wójciński, po uzyskaniu informacji, że są już cztery ofiary śmiertelne, policjanci zaalarmowali mieszkańców Osiedla Tysiąclecia, gdzie mieszkały ofiary, by nie kupowali grzybów z pobliskiego bazarku. Początkowo sądzono bowiem, że to właśnie tam zmarłe osoby zaopatrzyły się w grzyby. Potem okazało się jednak, że był to handel obwoźny. Mężczyźni rozprowadzali grzyby pomiędzy sąsiadami.
- Jestem rzecznikiem od 5 lat i nie pamiętam, by wcześniej ktoś śmiertelnie zatruł się na naszym terenie grzybami. To pierwszy taki przypadek u nas i tak dramatyczny – informuje Wójciński.
Przepisy stanowią, że bez atestu z sanepidu nie wolno handlować świeżymi, ani suszonymi grzybami. Każdy, kto zbiera w celach zarobkowych runo leśne (do obiegu można wprowadzić tylko 40 dopuszczonych gatunków grzybów) ma obowiązek przed sprzedaniem grzybów, pokazać je grzyboznawcy lub klasyfikatorowi w sanepidzie i uzyskać stosowny certyfikat.
Za wprowadzenie do sprzedaży grzybów niejadalnych grozi grzywna do 5 tys. zł. Również za handel poza miejscami do tego wyznaczonymi (czyli placówkami handlowymi i bazarami) grozi mandat do 500 zł.
Przepisy te mało kogo jednak obchodzą. Mimo że atest (o ile potwierdzi się, że grzyby są jadalne) wydawany jest w sanepidzie od ręki i bezpłatnie, praktycznie nikt się po niego nie zgłasza.
- Pracuję 6 lat i nie zdarzyło mi się w tym czasie wydać atestu osobie, która handluje grzybami – przyznaje Przemysław Kurkowski, grzyboznawca w Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Białej Podlaskiej.
Zdaniem eksperta, ludzie nie zgłaszają się po atesty, bo są przekonani, że znają się doskonale na grzybach. W Polsce wiedza na temat grzybów przekazywana jest z pokolenia na pokolenie.
Kurkowski przyznaje, że obowiązujące przepisy dotyczące handlu grzybami są trudne do wyegzekwowania.
Sanepid teoretycznie odpowiada za kontrole grzybiarzy, ale nie jest w stanie kontrolować każdego przydroża, bazaru czy targowiska, gdzie sprzedawane są grzyby.
– Musielibyśmy stać przy każdym sprzedawcy i patrzeć mu na ręce, co sprzedaje – mówi grzyboznawca.
Handel na bazarach i targowiskach zaczyna się wcześnie rano, już o godz. 6 lub 7. Urzędy otwierane są z kolei o godz. 8. Mało kto będzie stał pod urzędem i czekał z grzybami, aż urzędnik je sprawdzi.
Wiesława Kostuj z poznańskiego sanepidu twierdzi, że inspektorzy pojawiają się na bazarach. - W trakcie planowanych kontroli tzw. targowisk, rynków nasi pracownicy dokonują oceny warunków, w jakich prowadzona jest sprzedaż, w tym, czy sprzedający posiadają wymagane atesty - zapewnia rzeczniczka.
Nie pisze jednak, ile takich kontroli było i czym się one zakończyły.
Z danych regionalnych ośrodków toksykologicznych wynika, że zatrucia grzybami stanowią od 2,8 do 11,3 proc. ostrych zatruć hospitalizowanych w tych ośrodkach. Dane te nie obejmują jednak przypadków zatruć leczonych w innych oddziałach szpitalnych oraz zatruć występujących u dzieci.
W latach 2019 - 2016 z powodu zatruć grzybami hospitalizowano kilkuset pacjentów. Zatrucia muchomorem sromotnikowym stanowiły od 9,3 do 12,8 proc. tych zatruć. Jednak prawie wszystkie zatrucia zakończone zgonem (90-95 proc.) były spowodowane spożyciem muchomora sromotnikowego i jego odmian.
Grzyb ten często mylony jest gąską zielonką lub kanią czubajką. Już niewielka jego ilość (nawet 5 gram) może zniszczyć wątrobę.
Skoro grzybiarze w Polsce nie badają grzybów przed ich sprzedażą, może warto, by się obowiązkowo szkolili? Taki obowiązek jest np. we Włoszech.
Tam, by móc zbierać grzyby w lesie, nie wystarczy tylko wykupić pozwolenie za 20-50 euro. Trzeba mieć też zaświadczenie o odbyciu kursu mykologicznego zakończone egzaminem.
Uprawnienia egzekwuje tamtejsze leśnictwo, czyli corpo forestale. Kary za brak uprawnień sięgają nawet kilkaset euro.
Zdaniem Przemysława Kurkowskiego, takie rozwiązanie w Polsce byłoby raczej nie do przyjęcia.
– Straż leśna ma tyle obowiązków, że nie byłaby w stanie egzekwować jeszcze tego dodatkowego obowiązku. Poza tym takie ograniczenie spotkałoby się ze społecznym oporem. Starsze osoby nie zaakceptowałyby go z pewnością – uważa grzyboznawca.
Zwróciliśmy się z tym pytaniem również do Ministerstwa Zdrowia oraz Ministrowa Środowiska. Do czasu publikacji tekstu odpowiedź do nas nie nadeszła.