W związku z widocznym gołym okiem przeciążeniem służby zdrowia, rosnącą liczbą pacjentów, w tym zakażonych koronawirusem, lekarze coraz częściej mówią o swoich obawach. Szczególnie, że w tarczy antykryzysowej 4.0 zawarto nowelizację art. 37a Kodeksu karnego, która zaostrza kary dla medyków. Teraz lekarz może ponosić odpowiedzialność karną do ośmiu lat więzienia za popełnienie nawet nieumyślnego błędu lekarskiego.
- Już 8 sierpnia protestowaliśmy przeciwko zaostrzeniu prawa wobec pracowników ochrony zdrowia w razie tzw. błędów medycznych. Teraz strach jest jeszcze większy, bo przy przeciążonym systemie opieki zdrowotnej łatwiej będzie o błąd - mówi Fiałek.
Jak dodaje, to wiąże lekarzom ręce. - Do tej pory za nieumyślny błąd były przewidziane kary wolnościowe, a teraz izolacyjne, czyli można iść nawet do więzienia. Naturalnym jest, że wzbudza to w nas strach - mówi lekarz.
Ryzykowna gra
Jak przekonuje, medycyna nie jest czarno-biała, ma cała paletę szarości, zdarzają się trudne do przewidzenia interakcje leków, powikłania po zabiegach czy operacjach. Zwyczajne niepożądane sytuacje mogą się w procesie leczenia wydarzyć. Wszystko to może mieć miejsce mimo największej staranności.
- Kiedy pacjent straci zdrowie lub życie, istnieje duże prawdopodobieństwo, że będziemy karani bardziej zdecydowanie niż dotychczas. Jeśli teraz, w czasie pandemii, będziemy musieli np. obsługiwać respiratory po krótkim przeszkoleniu, to będzie to bardzo ryzykowna gra - mówi Bartosz Fiałek.
To, że brakuje lekarzy do obsługi respiratorów, nie jest tajemnicą. Do naszego rozmówcy dotarły już zapowiedzi, że lekarze innych specjalizacji będą przekierowywani do takiej pracy. Tymczasem specjaliści przekonują, że umiejętność podłączenia do respiratora to nie to samo, co leczenie za pomocą tego urządzenia.
- Wyobraźmy siebie, że ja, specjalista w dziedzinie reumatologii, będę musiał obsługiwać respirator. Na prostym poziomie jestem w stanie to zrobić, ale to za mało, aby odpowiednio reagować na dynamicznie zmieniający się stan oddechowy pacjenta z ciężkim przebiegiem COVID-19 - wyjaśnia Fiałek. I wskazuje, że może być to wykorzystane w ewentualnym postępowaniu przed sądem. - W przypadku skutków ubocznych rodzina chorego może mi np. postawić zarzut wykonywania procedur, co do których nie mam uprawnień ani kompetencji - wskazuje.
Kłamstwo pędzi po sieci
Po to przecież są specjalizacje, żeby świadczyć usługi, których lekarze się uczą, w których udzielaniu mają doświadczenie. Obawy nie są zresztą związane jedynie z leczeniem chorych z koronawirusem. Przed pandemią też już były problemy kadrowe, trudno było poradzić sobie z nadmiarem pracy w szpitalach.
- Teraz pracy będzie jeszcze więcej, a zmęczenie wpływa negatywnie na naszą koncentrację i decyzyjność - mówi lekarz.
Fiałek na swoim profilu facebookowym, obserwowanym przez 30 tys. osób, robi co może, by jednak do przeciążenia służby zdrowia nie doszło. Jego filmy i wpisy uderzają w argumenty antymaseczkowców i nie wierzących w pandemię. Jak mówi, w mądrym społeczeństwie żyje się łatwiej, dlatego ciągle próbuje przekonywać ludzi do naukowych racji.
- Kiedy czegoś nie wiemy, to informacji i odpowiedzi szukamy najczęściej w sieci. Niestety, dużo jest tam teorii spiskowych, zwykłych kłamstw. Jak stwierdzili naukowcy z amerykańskiego MIT, kłamstwo w internecie rozprzestrzenia się 6 razy szybciej od prawdy. Stąd taka popularność negowania istnienia pandemii COVID-19, czy skuteczności noszenia maseczek - mówi lekarz.
Płaskoziemców nie brakuje
Teoria spiskowa, jak wyjaśnia, jest też zawsze łatwiejsza do zrozumienia, ciekawsza, bardziej atrakcyjna, a prawda jest często nudna i trudna w odbiorze.
- Dlatego mamy tak dużo płaskoziemców, antyszczepionkowców, przeciwników 5G, antymaseczkowców i antycovidowców. Ja jednak w dalszym ciągu staram się ich przekonywać do naukowych racji. To wywołuje u nich frustrację i dostaje mi się za to. Ilość hejtu, która pojawia się pod moimi wpisami czy nagraniami, jest bardzo duża - mówi Fiałek.
Komentarze są niewybredne. Pojawiają się oskarżenia o antynarodowe podejście, zdradę, bycie sprzedawczykiem, chodzenie na pasku koncernów.
Człowiek Gatesa i Sorosa
- Najpierw bardzo mnie to bolało, próbowałem dyskutować, tłumaczyć, że wcale nie jestem opłacany przez koncerny farmaceutyczne i nie stoi za mną Bill Gates czy George Soros. Szybko się jednak okazało, że to nie ma sensu, ponieważ nie są to zarzuty merytoryczne i hejterom nie chodzi o dyskusję, a jedynie o wyładowanie frustracji. Dlatego nie przejmuję się teraz hejtem, nie powoduje on u mnie gorszego dnia, co w przeszłości się zdarzało - dodaje nasz rozmówca.
Ma też pełną świadomość, że do wszystkich jego przekaz nie dotrze. - Mam jednak nadzieję, że wśród tych osób nastawionych "anty" są też takie, które jeszcze poszukują odpowiedzi i to one mogą zostać przeciągnięte na dobrą stronę mocy - podsumowuje.