W 2021 r. realny produkt krajowy brutto (PKB) w przeliczeniu na mieszkańca Polski, liczony według standardu siły nabywczej, wyniósł 77 proc. średniej Unii Europejskiej (UE). To o jeden punkt procentowy więcej niż w 2020 r. – podał pod koniec grudnia unijny Eurostat.
Dla porównania, w Litwie i w Estonii wskaźniki te wyniosły odpowiednio po 89 proc., a w Czechach i w Słowenii – aż po 90 proc. Najgorsza sytuacja gospodarcza była zaś w Bułgarii, gdzie PKB per capita wynosił tylko 57 proc. średniej unijnej.
Rozgrzani pustym pieniądzem?
PKB wynoszące 77 proc. średniej unijnej oznacza nie tylko, że wyprzedza nas w zamożności kilka państw naszego regionu. Polsce nie udało się też osiągnąć celu, jaki rząd PiS założył w swojej strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju (tzw. planie Morawieckiego, kluczowym dokumencie przyjętym do realizacji w 2017 r.).
Rząd zobowiązał się w nim, że do 2020 r. PKB w przeliczeniu na mieszkańca Polski wzrośnie do 78 proc. średniej UE. Tego celu nie udało się osiągnąć ani w 2020 r. (było wówczas 76 proc. średniej unijnej), ani w roku ubiegłym.
Co było tego przyczyną? Ekonomiści przekonywali nas, że gospodarka jest rozgrzana do czerwoności. W 2021 r. nikt nie myślał jeszcze o ostrym hamowaniu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Postawili na innowacje i odcinają kupony
Według Jakuba Rybackiego, kierownika zespołu makroekonomii w Polskim Instytucie Ekonomii, think-tanku, który tworzy analizy makroekonomiczne dla rządu, doświadczenia Litwy czy Estonii trudno jest przenieść na grunt naszego kraju.
Powody są co najmniej dwa: niewielki rozmiar geograficzny obu tych państw w stosunku do powierzchni Polski oraz przyjętych tam innych modeli ekonomicznego rozwoju. - Szczególnie Estonia oparła model rozwoju gospodarczego o wdrażanie innowacji w sektorze finansowym i technologicznym - przypomina Jakub Rybacki.
Dodaje, że międzynarodowe koncerny wykorzystują niewielką Estonię oraz sprzyjające tam regulacje do testowania wdrażanych produktów przed podjęciem decyzji o masowej produkcji na pełnym rynku Unii Europejskiej.
Litwini poszli podobną drogą co Estonia. - Piętnaście czy dziesięć lat temu Litwie udało się prześcignąć stare kraje UE co najwyżej pod względem liczby publicznych toalet, ale teraz mamy się czym pochwalić - mówi w wywiadzie dla litewskiego portalu 15 min ekonomista Žygymantas Mauricas.
Dodaje, że w latach 2010-11 próżno było szukać Litwy w unijnych statystykach na początku tabel ze wskaźnikami PKB per capita. - Z ulgą oddychaliśmy, kiedy unikaliśmy tam ostatnich miejsc - przypomina.
Z dumą podkreśla, że w 2021 r. sytuacja się zmieniła i Litwini mają co świętować. - Po kryzysie 2009 r. gospodarka Litwy rozkręciła się, a zwiększony eksport i napływające do kraju inwestycje zmieniają także nasze miejsce w UE. Paradoksalnie światowa pandemia jeszcze bardziej zbliżyła nas do unijnej średniej - mówi Mauricas.
Jak podkreśla litewski ekonomista, z szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) wynika, że już w 2020 r. pod względem PKB per capita według parytetu siły nabywczej (po usunięciu różnic w poziomie cen w poszczególnych krajach) Litwa wyprzedziła większość krajów Europy Środkowej i Południowej.
- To sygnał dla zagranicznych przedsiębiorców, że nasza gospodarka nie tylko rośnie, ale rozwija się we właściwym kierunku, ponieważ poprawia się otoczenie gospodarcze. Chociaż bezpośrednich korzyści dla mieszkańców praktycznie z tego nie ma - przyznaje Mauricas.
Dodaje, że prawdziwy przełom Liwie przyniósł wzrost innowacyjności firm, który potwierdza również European Innovation Scoreboard. W okresie od 2012 do 2019 r. ogólny wskaźnik innowacyjności w Litwie wzrósł o 28 pkt proc. i jest to najlepszy wynik w całej Europie.
- Ekosystem innowacji w Litwie poprawił się głównie dzięki większemu zainteresowaniu firm innowacyjnych. Dlaczego to jest ważne? Gdy firmy więcej inwestują, zaczynają produkować i sprzedawać towary i usługi o wyższej wartości dodanej, co oznacza wzrost PKB per capita i wzrost płac - wyjaśnił rozmówca 15 min.
Również Jakub Rybacki przyznaje, że państwa bałtyckie wiodą prym w rankingu innowacyjności Komisji Europejskiej. - W zestawieniu dla 2022 r. państwa bałtyckie jako jedyne w regionie określane są jako umiarkowani innowatorzy, reszta państw traktowana jest jako nieinnowacyjne - przyznaje nasz rozmówca.
Wyludniają się. Nas w dół ciągnie rolnictwo?
Z kolei główny ekonomista Konfederacji Lewiatan Mariusz Zielonka uważa, że wyższe od polskiego PKB per capita w Litwie i w Estonii to efekt nie tylko rosnących gospodarek, które poradziły sobie z pandemią lepiej niż np. turystyczne południe Europy, ale także skutek wyludniania się obu tych bałtyckich państw.
Przyznają to również sami Litwini. Aby ten wskaźnik (PKB per capita – red.) rósł, musi rosnąć PKB lub zmniejszać się populacja. "W naszym przypadku PKB silnie rósł, a liczba ludności równolegle malała. W ubiegłym roku po raz pierwszy w całym okresie niepodległości mieliśmy dodatnie saldo migracji" – przyznaje Alexander Izgorodin, doradca ekonomiczny w SME Finance.
- Poza tym, w obu tych krajach wiele osób ma rosyjskie obywatelstwa i czuje się częścią Rosji - dodaje z kolei ekspert Lewiatana.
Warto tu dodać na marginesie, że do PKB per capita wliczani są tylko obywatele danego kraju zamieszkujący go na stałe.
Zdaniem Mariusza Zielonki, to co ciągnie polską gospodarkę w dół, to rolnictwo, które jest mało produktywne, a w Polsce nadal zatrudnionych w rolnictwie jest ok. 10 proc. wszystkich pracujących.
Jest jeszcze coś, co dla kilku państw bałtyckich jest trampoliną: otóż - jak podkreśla Zielonka - startowały one z bardzo niskiego poziomu, stąd tempo nadrabiania do średniej unijnej jest dość szybkie. - Poza tym dużo prościej jest zarządzać tak małymi gospodarkami - odpowiedź na zmiany gospodarcze jest tam bowiem szybka – zauważa ekspert.
Innymi słowy, receptą do bogactwa dla tych państw jest: niski poziom startowy, niewielka gospodarka i szybkie tempo nadrabiania.
Strategia rządu się rozjechała
Z kolei Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP, przyznaje, że do 2021 r. większość składowych PKB silnie wzrosła: konsumpcja prywatna, rządowa oraz eksport netto, ale to nie wystarczyło. Istotnego elementu w tym zabrakło.
- Słabym ogniwem pozostały inwestycje, które wbrew zamaszystym planom rządu (ujętych również w strategii odpowiedzialnego rozwoju - red.), zamiast stanowić 25 proc. PKB (względem 20 proc. w 2016 r.), obniżyły się do zaledwie 17 proc. PKB - wylicza główny ekonomista Pracodawców RP.
Skutek tego jest taki, że już mamy o kilka procent niższe PKB i będzie ono wciąż spadać. - Brakujące inwestycje z lat 2018-2021 ograniczają możliwości wytwórcze gospodarki na najbliższą dekadę czy dwie i powodują, że wzrost konsumpcji może się odbywać głównie na podstawie importu netto, nie przyczyniając się do wzrostu PKB (wzrost konsumpcji powiększa PKB, wzrost importu go pomniejsza) - ocenia Kamil Sobolewski.
Zdaniem Sobolewskiego polityka gospodarcza rządu zbliżyła gospodarkę do granic możliwości wzrostu na podstawie stymulacji popytu, czyli zwiększaniu dochodu do dyspozycji, szczególnie wśród osób konsumujących dużą część dochodu.
Innymi słowami, rząd transferował pieniądze bez pokrycia do obywateli, którzy je przejadali. Dzięki temu stymulował rozwój gospodarczy, ale dłużej tego ciągnąć nie można.
Jak podkreśla nasz rozmówca, w dłuższej perspektywie wzrost PKB musi opierać się na trwałych fundamentach: wyższej produkcji towarów i usług, lepiej wykorzystanych zasobach, zwiększonej produktywności oraz podniesionych nakładach na inwestycje, oraz innowacje.
- Polska nie jest potęgą surowcową, kurczy się zasób pracowników z powodów demograficznych, zaś inwestycje i innowacyjność kuleją. Bez poprawy w dziedzinie inwestycji i innowacji, nasze doganianie średniej UE mogłoby być oparte tylko o słabość unijnej gospodarki - ocenia Kamil Sobolewski.
Katarzyna Bartman, dziennikarz money.pl