Lockdown w Niemczech będzie wydłużony przynajmniej do połowy lutego, a zapewne dłużej. Władze kraju tak boją się nowych mutacji koronawirusa, że co chwilę pojawiają się nowe pomysły na obostrzenia.
W mediach długo dyskutowano nad całkowitym wyłączeniem transportu publicznego i nad zakazem wychodzenia z domu. Nawet, jeśli te pomysły na razie nie wejdą w życie, to pewne jest jedno - prędko rozmrożenia gospodarki nie będzie. Być może nawet do kwietnia.
Jak w tej sytuacji radzą sobie polscy właściciele biznesów w Niemczech? - Powiem szczerze, nie możemy narzekać - słyszymy zaskakujące słowa od właścicielki polskiego sklepu i kawiarni Mały książę z południowego Berlina.
Moda na polskie smaki
Wiele się oczywiście zmieniło - przed pandemią można było zjeść pierogi czy polskie ciasto w lokalu. Teraz kawiarnia oferuje tylko dania na wynos.
- Jednak na święta wielu Polaków zostało w Niemczech, bo nie mogli łatwo pojechać do rodzinnych domów. I to pozytywnie przełożyło się na nasze zamówienia - mówi nam właścicielka Małego Księcia.
Firma korzysta też z tego, że Niemcy nie mogą już łatwo jeździć na zakupy do Polski. - Więc jest teraz naprawdę więcej klientów niemieckich. Ci coraz częściej doceniają polskie smaki - słyszymy.
Co najlepiej się sprzedaje? - Można powiedzieć, że naszym największym hitem były pierogi w różnych smakach, pakowane na 400-gramowych tackach. Tak jest i teraz. Chyba wręcz nigdy się ich u nas tyle nie rozchodziło. W niedzielę, po mszy, wielu Polaków przychodziło do nas posiedzieć przy przywożonym z Polski cieście. Teraz już posiedzieć nie mogą, ale po ciasta i tak przychodzą - dodaje właścicielka lokalu.
- U nas jest podobnie. Polacy zjeżdżają rzadziej do domów, Niemcy nie jeżdżą do Polski na zakupy. Efekt jest taki, że mamy więcej klientów niż przed pandemią - mówią nam pracownicy sklepu Polnische Spezialitäten z Wolfsburga.
Pierogi dla straży i policji
Kucharka z zachodnich Niemiec opowiada natomiast, że wraz ze wspólniczką musiała zamknąć swój lokal gastronomiczny. I tak jak w Polsce, nie obyło się bez kombinowania, jak tu obejść zakazy.
- Musieliśmy sobie radzić i radzimy sobie - mówi wiele sugerującym tonem. Robi teraz jedzenie na zamówienie dla większych grup odbiorców. Są to czasem dania polskiej kuchni, a czasem niemieckiej.
- Nawet dostarczamy jedzenie do jednostki straży pożarnej oraz policji. Robimy to jednak nieoficjalnie, żeby Finanzamt [urząd skarbowy - red.] się nie dowiedział - słyszymy.
Czytaj też: Tarcza PFR 2.0. Branża beauty apeluje o pomoc. "Wiele firm rozważa zamknięcie działalności"
Polscy przedsiębiorcy, z którymi rozmawialiśmy, rzadko sięgają po rządową pomoc. A ta bywa bardzo wysoka. Firmy mogą liczyć na zwrot kosztów operacyjnych nawet w wysokości do pół miliona euro w przypadku zupełnego zamknięcia lub do 200 tys. euro w przypadku spadku obrotów przynajmniej o 30 proc.
- My pomocy nie potrzebujemy, bo po prostu działamy i radzimy sobie dobrze. Jednak faktycznie, znam fryzjerów czy właścicieli restauracji, którzy rządową pomoc pobierają - opowiada nam właścicielka polskiego sklepu z Wolfsburga.
Nie wszystkim przedsiębiorcom jednak pomoc wystarcza. W ostatnich dniach było głośno o niemieckiej sieci restauracji Maredo, która zwolniła wszystkich swoich pracowników. Sieć tłumaczyła, że od listopada nie ma żadnych przychodów.
Przed pandemią firma miała 35 lokali i zatrudniała niemal 1000 osób. To już kolejna duża sieć, która nie wytrzymała w Niemczech pandemii - w 2020 roku zbankrutowała firma Vapiano. Również niektóre niemieckie sieci odzieżowe nie radzą sobie z kryzysem - kilka dni temu o upadłości poinformowała sieć Adler.
Czytaj też: Bunt przedsiębiorców. Szczeciński restaurator organizuje "spotkania biznesowe" przy steku