Maciek i Tomek na pomysł otwarcia wspólnego klubu fitness wpadli w 2019 roku. - Znaliśmy się z poprzedniej pracy, gdzie wspólnie prowadziliśmy treningi dla klientów. Uznaliśmy jednak, że pora pójść "na swoje" - mówią money.pl.
Potem poszło szybko, choć musieli dokształcić się w księgowości i prowadzeniu biznesu. Dla obu była to bowiem pierwsza działalność w życiu. W styczniu 2020 roku założyli spółkę, wynajęli lokal na jednym z wrocławskich osiedli i zaciągnęli kredyt na sześciocyfrową kwotę.
- Kupiliśmy nowiutki sprzęt do ćwiczeń, bo uznaliśmy, że chcemy wziąć się za to w pełni profesjonalnie. Ale z drugiej strony celowaliśmy w nie za duży lokal, bo mierzyliśmy siły na zamiary. Poza tym robiliśmy to z pasji, a nie z myślą o "maszynce do robienia pieniędzy" - mówi Maciek.
Tomek szybko dodaje, że własny klub fitness to jego marzenie z młodzieńczych lat. - Jako nastolatek miałem siłownię w garażu i już wtedy mówiłem kolegom, że kiedyś otworzę coś własnego - wspomina.
W remoncie i wyposażeniu pomogli znajomi i już pod koniec lutego Zakład Formy - bo to nazwa ich biznesu - był gotowy do startu.
- Słyszeliśmy o wirusie w telewizji, ale nie sądziliśmy, że może nam on przeszkodzić w rozpoczęciu działalności. Więc się nie baliśmy - mówią.
Zamknięty dzień otwarty
Dzień otwarty zaplanowali na 14 marca. Trzy dni wcześniej rząd wprowadził narodowy lockdown. Zamknął szkoły i lasy, odwołał też imprezy masowe. Do zapowiadanego z pompą otwarcia nie doszło.
Do 6 czerwca marzenie trzeba było odłożyć. Później jednak młodzi przedsiębiorcy ruszyli z kopyta. - Mimo obostrzeń i wakacji mieliśmy duży ruch. W tygodniu prowadziliśmy po 7 zajęć każdego dnia. Dochodziły jeszcze zajęcia w niedzielę - mówi Maciek. Ich lokal ma raptem 115 metrów kwadratowych. To tyle, co średniej wielkości Żabka.
Jeszcze lepiej zaczęło układać się we wrześniu. - Ludzie wrócili z urlopów i każdy chciał zadbać o formę. Rozpoczęliśmy też zajęcia ogólnorozwojowe dla dzieciaków. Wyglądało na to, że październik będzie rekordowy. Liczba stałych klubowiczów sięgała już setki - wspomina Tomek.
Później jednak rząd zamknął niemal całą branżę. - Zamknęliśmy na tydzień, ale po rozmowach z prawnikami uznaliśmy, że nie jesteśmy siłownią i możemy działać - tłumaczą.
Na podłodze wyznaczyli strefy, których ćwiczący nie mogli opuszczać. Każdy klient miał swój sprzęt, który po ćwiczeniu obowiązkowo dezynfekował, a trenerzy prowadzili zajęcia w maseczkach. Jednocześnie na prawie 120 metrach powierzchni mogło przebywać maksymalnie 4 klientów. Nie było już też oferty dla dzieci.
- Robiliśmy wszystko, żeby było bezpiecznie. Pierwszego dnia przyjechała policja. Zobaczyli, że nie ma się do czego przyczepić i skończyło się tylko na krótkiej rozmowie - wspomina Tomek.
Nie potępiają innych
Od świąt Zakład Formy jest już jednak zamknięty na cztery spusty. I tak zostanie przynajmniej do końca stycznia. Maciek i Tomek jednak się nie nudzą.
- Wypożyczyliśmy chętnym klubowiczom sprzęt i nagrywamy im ćwiczenia. Tak, żeby w domu mogli ćwiczyć na profesjonalnym sprzęcie - mówią.
Dodają, że kredyt na wyposażenie firmy trzeba spłacać. To plus opłaty daje kilka tysięcy złotych co miesiąc.
Doskonale widzą też, że we Wrocławiu część klubów fitness i siłowni działa pomimo ograniczeń. Mimo zakazu.
- Nie oceniamy i nie potępiamy. Każdy ma inną sytuację materialną czy rodzinną. My mamy o tyle dobrze, że nie mamy rodzin na utrzymaniu i nie zatrudniamy pracowników. Deweloper też obniżył nam czynsz na czas tego zimowego lockdownu - tłumaczy Tomek.
Zauważają jednak nierówne traktowanie poszczególnych działalności - branża fitness została zamknięta w całości, a na niektóre naniesiono tylko ograniczenia. Wskazują, że wciąż działać mogą fryzjerzy czy kosmetyczki. - A czym to się różni od treningu personalnego, gdzie w zamkniętym klubie jest tylko trener i klient? - pyta Maciek.
Narzekają też na chaos komunikacyjny. Przez całą pandemię trzeba było się domyślać, czy to, co premier mówi na konferencji, pokrywa się z tekstem rozporządzenia. Mówią też o słynnej konferencji, na której rząd podawał, przy jakim poziomie zachorowań wracamy do stref żółtych. - Dziś nikt już o tym nie pamięta - denerwują się.
- Nam naprawdę nie zależy na jakiejkolwiek pomocy finansowej od państwa - podkreślają. Szczególnie że jako nowi przedsiębiorcy nie "łapią się" na tarczę branżową. Trzeba w niej bowiem wykazać spadek dochodów w porównaniu z poprzednim rokiem.
- Po prostu dajcie nam pracować. Nawet w ścisłym reżimie sanitarnym - apelują do rządu.
Zapewniają, że nie zamierzają otwierać Zakładu Formy wbrew prawu. Nie chcą przyjmować sportowców zapisanych do Polskiego Związku Przeciągania Liny. Nie mają też zamiaru działać nielegalnie, jak niektórzy zbuntowani przedsiębiorcy.
- Od początku umówiliśmy się, że działamy w stu procentach legalnie. Bez kombinowania - mówią. Analizują też pozew zbiorowy, który przeciwko państwu wytacza Polska Federacja Fitnessu. Na razie jeszcze nie zdecydowali, czy się pod nim podpiszą.
Nie ukrywają jednak, że liczą na aktywne działania rządu po zakończeniu lockdownu. - Pandemia pokazuje, jak ważna jest aktywność fizyczna. Więc skoro rząd dopłacał nam w zeszłym roku do wakacji, to może warto zastanowić się w przyszłości nad podobnym rozwiązaniem dla branży fitness - puentują młodzi przedsiębiorcy.