Od wtorku 4 maja działalność wznowiły sklepy meblowe. Sklep sieci IKEA w Jankach w zasadzie od rana przeżywał oblężenie, o czym informowaliśmy w money.pl. Pandemonium zaczęło się jednak dopiero wieczorem, kiedy zbliżała się godzina zamknięcia sklepu, o czym opowiedział nam czytelnik za pomocą platformy dziejesie.wp.pl.
Nasz rozmówca numerek "613" pobrał dokładnie o godzinie 21.18 - na 42 minuty przed zamknięciem sklepu. Według niego w tym momencie przed nim na liście oczekujących na zamówienie była nawet setka osób.
Tylu klientów obsługiwały zaledwie trzy osoby. Nie potrafiły udzielić informacji, czy wszyscy oczekujący będą obsłużeni, czy też ich praca zakończy się równo z godziną zamknięcia sklepu.
Odpowiedź pojawiła się po godzinie 22. Choć wewnątrz zgasły światła i monitory, to realizacja zamówień trwała. Różnica była jedna - zamiast wskazywać numer zamówienia na ekranach, pracownicy wywoływali klientów.
Nastał całkowity chaos. Część klientów czekała na zewnątrz, lub też w samochodach, bo w środku zabrakło miejsc siedzących. Inni natomiast czuwali cały czas wewnątrz, by nie przegapić swojej kolejki.
Według obecnych zasad reżimu sanitarnego, w sklepie powinna przebywać maksymalnie 1 osoba na 15 m kw. Nadal też powinniśmy zachowywać przynajmniej 1,5 metra odstępu od innych osób. Na nadesłanym przez czytelnika zdjęciu widać wyraźnie, że tej drugiej zasady nie udało się dochować klientom IKEI w Jankach.
Zwróciliśmy się do biura prasowego sieci sklepów meblowych o jej stanowisko w tej sprawie. W odpowiedzi Aneta Gil, Liderka ds. Komunikacji Zewnętrznej w IKEA Retail Sp. z o.o. zapewnia nas, że sieć dostosowała się do reżimu sanitarnego, a zdarzenia z 4 maja nazywa "sytuacją nadzwyczajną". Całą odpowiedź znajdziesz tutaj.
A co z naszym czytelnikiem? Swoje zamówienie otrzymał między 23.15 a 23.20 - zatem ponad godzinę po oficjalnym zamknięciu sklepu. Według niego w kolejce po zamówienia czekało jeszcze nawet 50 osób. Dodał, że do ich obsługi przysłano dodatkowych pracowników.
Sprawdź: Posiedzenie RPP. Inflacja uciekła NBP. Beztroska retoryka coraz mniej pasuje do rzeczywistości
"Najbardziej bawi jednak to, że tam nie pojawił się nikt, kto by powiedział: czekajcie, dostaniecie. Albo nie czekajcie, przyjdźcie jutro, przepraszamy. I decyzje musieli podejmować ci biedni ludzie, którzy nie wiedzieli, czy iść do domu, czy nie. A pewnie chcieli iść" - puentuje nasz czytelnik.