24 października zeszłego roku rząd zamknął mu restaurację na… 14 dni. Kiedy rozmawiamy w pustym lokalu, mija 123 dzień bez klienta przy stoliku. Teraz nie chce już myśleć, kiedy ktoś ten stolik zajmie. Wzrost zakażeń i powrót obostrzeń w jednym z województw nie pozwalają na nawet odrobinę optymizmu.
- To nieprawdopodobne, jak nas się traktuje. Celowo otwierają część branż, by za chwilę mieć bat na przedsiębiorców i legitymizować lockdown - mówi ostro Maciej Nowaczyk, właściciel restauracji La Maddalena z Wrocławia.
Przedstawia również swój tok myślenia. - Przecież to naturalne, że jak się otwiera niektóre branże, to rosną statystyki. Stęsknieni normalności ludzie kumulują się tam, gdzie mogą. Gdybyśmy jednak otworzyli wszystkie branże w pełnym reżimie sanitarnym, wzrostu mogłoby nie być - przekonuje przedsiębiorca.
Jego zdaniem środowy rekord 2021 r. w dynamice przyrostu zakażeń jest właśnie efektem polityki rządu. - Oczywiście z zażenowaniem patrzę na Krupówki, ale to efekt tego otwierania, zamykania i ponownego otwierania części branż - raz jeszcze podkreśla Nowaczyk.
Decyzję o otwieraniu branż tłumaczył w środę w mediach minister zdrowia Adam Niedzielski przy okazji informowania o regionalizacji obostrzeń.
- Cały czas reprezentujemy takie podejście, że trzeba brać na siebie pewne ryzyko. Mamy już jakąś część populacji, która już przechorowała koronawirusa. Akcja szczepień idzie nam naprawdę dobrze na tle Europy. Mamy więc coraz więcej elementów, które przemawiają za tym, że decyzje dotyczące luzowania obostrzeń powinny być coraz bardziej odważne i one były odważne - mówił w radiu TOK FM Niedzielski.
Zdaniem restauratora z Wrocławia to jednak błędne koło.
- Próbujmy te symboliczne tłumy z Krupówek rozłożyć równomiernie po wszystkich branżach. Dla Polski innym dostępnym rozwiązaniem jest pełen lockdown. Jako przedsiębiorca godzę się na jedno z tych rozwiązań - mówi stanowczo.
- Nie mam wyboru, choć wiem, że pozostawienie nas bez pomocy oznacza uszczerbek na życiu i zdrowiu setek tysięcy ludzi, którzy pracują w gastronomii. Tutaj nie ma dobrego rozwiązania, a w budżecie nie ma pieniędzy, by pomoc w pandemii mogła wyglądać, jak np. w Austrii gdzie restauratorzy dostają 80 proc. miesięcznych przychodów z roku poprzedniego - ze smutkiem podsumowuje Nowaczyk.
Jak tłumaczy, wsparcie od państwa jest symboliczne i zupełnie niewystarczające. A także nieprzewidywalne, bo przy każdym "zastrzyku" finansowym były to inne kwoty.
Fakty, nie plotki
Jak podkreśla, najgorszy dla przedsiębiorców jest brak informacji. Nie da się planować biznesu bez wiedzy na temat tego, co ich czeka w dłuższej perspektywie.
- Co dwa tygodnie tylko dowiadujemy się, że jeszcze musimy poczekać. Jestem racjonalny. Wiem, że przy obecnych liczbach zakażeń i zgonów, rząd nas nie otworzy. Jednak przed każdą konferencją prasową pojawia się nadzieja. Szybko gaśnie, a to niezwykle trudne dla psychiki. Wiesz, że coś się nie zdarzy, ale gdzieś z tyłu głowy pojawia się nadzieja i systematycznie jesteś pozbawiany tej nadziei w kilku beznamiętnych słowach ministra czy premiera - mówi.
Zmiany w obostrzeniach. Które branże będą otwarte?
Koszty czekania na otwarcie
Na ścianie tuż nad pustymi stolikami La Maddaleny wisi prestiżowa nagroda Grand Award - Trzy Widelce. Od 5 lat na drzwiach charakterystyczna naklejka polecająca restaurację przez żółty przewodnik Gault&Millau. Kiedyś zatłoczone miejsce dziś świeci pustkami. Nowaczyk nienawidzi tej pustki i plotek.
La Maddalena czeka na pełne otwarcie. Obecnie realizuje dostawy na małe uroczystości i skromne eventy. Nie daje to nawet 5 proc. normalnych przychodów. Mimo tego nikt w La Maddalenie pracy nie stracił. Ale jest też druga strona medalu.
- Sprzedajemy drugą restaurację Mama Manousch. To konieczne, by utrzymać La Maddalene i pełne w niej zatrudnienie. Zamknięcie gastronomii to nie tylko dramat restauratorów, ale i pracowników. Oni przecież też spłacają kredyty, mają rodziny i nagle z dnia na dzień tracą pracę. Ratujemy, co możemy - mówi Nowaczyk.
W Mama Manousch nasz rozmówca musiał zwolnić 30 pracowników. Jedynie szef kuchni wzmocnił skład Maddaleny. W sprzedawanej właśnie restauracji na etacie pracowało 12 osób, 18 na umowy zlecenie.
- Pracownicy na umowę o pracę otrzymali ekwiwalent za okres wypowiedzenia i nie musieli świadczyć pracy - dodaje Nowaczyk.
Na dłuższą rozmowę szans nie było, bo obecnie całe dni właściciel La Maddaleny rozmawia przez telefon z bankami, dostawcami i innymi wierzycielami. Prosi wszystkich o cierpliwość. Obecnie płaci tylko swoim ludziom, ZUS-owi i państwu.