Kilkutygodniowy lockdown i trwające od miesięcy ograniczenia potwierdziły to, co o małpkach, czyli mocnych alkoholach w najmniejszych buteleczkach, mówiono od dawna: że ludzie kupują je, by pić w tajemnicy.
Kiedy zostaliśmy zamknięci w domach i skończyło się nie tylko jeżdżenie do pracy, ale i wychodzenie na spacery, sprzedaż "małpek" znacząco spadła. Skończyło się picie w biurowych toaletach, by dodać sobie odwagi przed trudnym dniem.
To nie znaczy, że koronawirus w cudowny sposób wyleczył Polaków z alkoholizmu. Polacy kupują go nadal, po prostu w butelkach o standardowej pojemności. "Rzeczpospolita" informuje, że sprzedaż alkoholi mocnych w pierwszych siedmiu miesiącach 2020 r. wzrosła (pod względem ilości sprzedaży, nie wartości) o 4 proc., z czego wódka zanotowała 2 proc. wzrostu.
W pierwszym tygodniu pandemii (9–15 marca) Centrum Monitorowania Rynku zauważyło aż 17-proc. wzrost wartości sprzedaży wódek w stosunku do poprzedniego tygodnia. Potem ludzie wódkę kupowali rzadziej, ale więcej – paragonów było mniej, za to na wyższe kwoty. Swoje pięć minut miały zwłaszcza półlitrowe opakowania, kosztem małpek.
W tym czasie klienci kupili również o 7 proc. więcej wina niż w porównywalnym okresie przed rokiem. O 2 proc. spadła sprzedaż piwa.
Sprzedaż mocnych alkoholi w najmniejszych buteleczkach nadal nie wróciła do stanu sprzed marca (wyjątkiem są małpki o pojemności 200 ml).
Dziennik przypomina, że dane mówiące o wzroście wartości sprzedaży mogą dawać nieco fałszywy obraz rynku, ponieważ podwyżka akcyzy od początku roku przyniosła wzrost cen i wartości sprzedaży.
Alkohol zdrożeje jeszcze bardziej, bo w zeszłym tygodniu prezydent podpisał ustawę nakładająca podatek na alkohol w małych pojemnościach, zależnie od ich mocy. To podatek cukrowy, ukryty pod płaszczykiem "promocji prozdrowotnych wyborów konsumentów".