Jeśli ktoś nie może się doczekać świąt Bożego Narodzenia, to ich namiastkę można już znaleźć na zakupach. Jak co roku menedżerowie sklepów nie czekają na konkurencje i bez skrępowania przesuwają datę startu sprzedaży świątecznych produktów coraz wcześniej. W najbliższym czasie będziemy mieć więc do czynienia ze stojącymi obok siebie zniczami z okazji Wszystkich Świętych i uśmiechającymi się czekoladowymi bałwanami.
Przed szereg wyskoczyły już sklepy Lidl i Kaufland. W ofercie sklepów już teraz znajdziemy słodycze ze świątecznymi motywami.
Pierwsza z sieci w zasadzie przyzwyczaiła do tego, bo rok temu dokładnie w tym samym momencie ruszała z kampanią świąteczną. Z kolei dwa lata wcześniej pierwsze mikołaje z czekolady pojawiały się 3 października.
Z ekonomicznego punktu widzenia można zrozumieć właścicieli sklepów, bo świąteczna gorączka to dla nich czas żniw. Im szybciej się zaczną, tym markety mogą liczyć na większe obroty. Statystyki pokazują, że w listopadzie i grudniu potrafią rosnąć o kilkadziesiąt procent i stanowią czasem nawet prawie jedną trzecią całorocznej sprzedaży.
Co na to klienci? Powoli przyzwyczajają się do coraz szybciej pojawiających się świątecznych produktów. W tej chwili nie wzbudza to już takiego szoku jak jeszcze kilka lat temu. W internecie można jeszcze odszukać artykuł naszej redakcji sprzed 8 lat zatytułowany "Boże Narodzenie w listopadzie - dotykamy granic absurdu?".
Teraz wydaje się, że podobną reakcję wywoływałaby wrześniowa kampania świąteczna. Na szczęście poza pojedynczymi przykładami z marketów, np. sprzedawania choinek czy bombek z poprzedniego sezonu we wrześniu, nie ma jeszcze takiej tradycji.