Lada dzień mamy poznać rządowy plan częściowego znoszenia obowiązku zakrywania ust i twarzy. Z informacji money.pl wynika, o czym pisaliśmy szczegółowo w poniedziałek, że spacerując po świeżym powietrzu, nie będziemy musieli mieć przy sobie maseczek. Z kolei wchodząc do zamkniętej przestrzeni, np. sklepu, lub podróżując komunikacją miejską – już tak.
To poluzowanie obostrzeń wynika z przekonania Ministerstwa Zdrowia, że problem epidemii jest w Polsce pod kontrolą. Poza pojedynczymi ogniskami liczba zakażeń w kraju utrzymuje się na zbliżonym poziomie. Nie spada, ale też nie rośnie w sposób gwałtowny. Stąd mowa o częściowym zniesieniu obowiązki zakrywania ust, a nie całkowitym. Na to jest jeszcze za wcześnie.
Kwestią osobną jest stosunek Polaków do całej tej sytuacji, a gołym okiem widać, że coraz więcej osób daje sobie dyspensę na to, aby trochę poluzować stosowanie nakazów czy zaleceń. Rzadko co prawda można natrafić na kogoś, kto w ogóle nie nosi maseczki, ale powszechne stało się np. zsuwanie maski np. na brodę. Najwyraźniej epidemia przestała nam być straszna.
Zmierzch zainteresowania maseczkami obserwują również firmy, które je produkują lub sprowadzają. Wiele z nich pozostało z niesprzedanym towarem i zaczęło "czyszczenie magazynów".
- Sprzedaż maseczek stanęła po tym, jak rząd sprowadził i rzucił na rynek ich gigantyczne ilości. Firmy, które sprowadziły, szyły albo dystrybuowały maseczki, są przez to "ugotowane". Towar jest niesprzedawalny detalicznie i hurtowo – mówi money.pl Jerzy Kurowski z firmy Glovex, która zajmuje się importem i dystrybucją sprzętu BHP.
Inna firma – Marsel z Brzeska – która szyje własne maseczki, ogłosiła wielką wyprzedaż. "Maseczki jednorazowe 2-warstowe i 3-warstwowe 0,99 zł netto / szt. (ostatnie 30.000), Maseczki bawełniane wielorazowe 2,99 zł netto / szt. (ostatnie 20.000), Ceny przy zamówieniu minimum 10 tys. sztuk (możliwe mniejsze zamówienia w innej cenie)" – czytamy na stronie.
Czy są chętni na produkty BHP w promocyjnych cenach? Przedstawiciele brzeskiej szwalni nie odpowiedzieli na nasze pytanie. Z kolei Jerzy Kurowski z Glovexu przyznaje, że jemu nawet obniżenie cen niewiele pomogło.
- Jeżeli chodzi o wyprzedaże, to nic nie dają, nawet poniżej cen zakupu. Jedyna możliwość pozbycia się niesprzedawalnych masek to darowizny np. do domów opieki, szczególnie w województwie śląskim – tłumaczy.
Rozmówca zaznacza, że sprowadzenie masek przez rząd mocno zachwiało rynkiem, tym bardziej, że miały być medyczne, a okazały się higieniczne. Dlatego Kurowski prognozuje, że jeśli będzie druga fala epidemii, to wtedy maseczek naprawdę zabraknie. - Jeżeli chodzi o przyszłość, to nie sądzę, żeby firmy drugi raz dały się nabrać na "maseczki". Najwyżej będą braki w zaopatrzeniu albo sprzedaż na zasadzie 100 proc. przedpłaty – puentuje.
Przypomnijmy, że na początku marca popyt na maseczki był rekordowy. Towar sprowadzały nie tylko hurtownie, które na co dzień zajmują się sprzedażą wyrobów ochronnych, ale też przedstawiciele firm z innych branż, placówek medycznych, a nawet straży pożarnej.
Maseczki były sprowadzane z różnych krajów (np. Francji, Ukrainy), a przede wszystkim z Chin. Część przedsiębiorców, która nawet nie zajmowała się wcześniej obrotem odzieżą ochronną, wyczuła, że stoi przed idealnym momentem na zrobienie interesu życia. Niektórzy w krótkim czasie stali się milionerami.
Najgłośniejszą, a zarazem najbardziej kontrowersyjną, historią takiego "złotego strzału" jest oczywiście transakcja pomiędzy Ministerstwem Zdrowia a Łukaszem G., instruktorem narciarstwa z Zakopanego. Mężczyzna stał się bogatszy o 5 mln zł, przekazując resortowi wyroby ochronne, które jak się okazało, nie miały szczególnej wartości. MZ ubiega się o zwrot pieniędzy.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl