W maju prof. Glapiński specjalnie dla money.pl przekonywał, że z punktu widzenia procesów inflacyjnych ważne jest, aby dynamika wynagrodzeń w gospodarce "nie rosła za szybko". Chodzi o to, żeby podążała ona za wzrostem gospodarczym, a "w szczególności za zmianami wydajności pracy". - W takim przypadku wzrost wynagrodzeń nie powoduje tzw. presji płacowej i inflacyjnej - tłumaczył prezes Narodowego Banku Polskiego.
- Obecnie, w warunkach wysokiej inflacji i niskiego bezrobocia wzrost wynagrodzeń nominalnych jest relatywnie wysoki. Natomiast nasza marcowa projekcja inflacji i PKB pokazuje, że tzw. dynamika jednostkowych kosztów pracy w Polsce, a więc relacja między wzrostem wynagrodzeń a wydajnością pracy, będzie się obniżać do poziomów spójnych z celem inflacyjnym NBP, co będzie sprzyjać obniżaniu się inflacji do tego celu - przekonywał.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Problem w tym, że polski bank centralny, któremu przewodniczy prof. Glapiński, właśnie podniósł szacunki dotyczące kosztów pracy w przedsiębiorstwach oraz samej dynamiki wynagrodzeń, co może podbić inflację. Tymczasem szef NBP i tak nalega na obniżki stóp jeszcze przed planowanymi na jesień tego roku wyborami parlamentarnymi. Podczas konferencji prasowej mówił on wprost, że wynik wyborów może być "nieszczęśliwy", mając na myśli wygraną opozycji. Czy uwikłanie polityczne prezesa może zaszkodzić naszym portfelom?
Szef NBP chce obniżek stóp. Inflacja w Polsce może być problemem
Tak jak mówił prof. Glapiński, jednostkowe koszty pracy są niezwykle ważnym czynnikiem, kiedy mówimy o podłożu inflacji nad Wisłą. Mówią nam o tym, jaki jest koszt pracy przypadający na jednostkę produkcji, czyli w dużym uproszczeniu ile kosztuje pracodawcę produkcja jego dóbr (dokładnie jednostkowy koszt pracy definiuje się jako sumę płac i pozapłacowych kosztów pracy przypadających na jednostkę wolumenu PKB - przyp. red.). Im są one wyższe, tym większy ból głowy mają przedsiębiorcy, którzy muszą sobie jakoś z nimi radzić.
W jaki sposób? Mogą to zrobić dwojako. Albo najprościej jak się da, czyli przerzucając koszty na klienta, co oznacza wprost wzrost inflacji, albo stawiając na wzrost wydajności pracy, czyli np. inwestycję w nowe maszyny, które będą tańsze w utrzymaniu i wyprodukują więcej towarów. Z tym jednak mamy od lat poważny problem z uwagi na niewystarczające nakłady na inwestycje, które, jak uważa polski biznes, podmywa polityka Zjednoczonej Prawicy.
Rozdźwięk między wydajnością pracy w ostatnich latach a wzrostem płac zmieniał się z kwartału na kwartał, jednak w ostatnich latach zaczął niepokojąco przewyższać historyczną średnią na poziomie ok. 2,5-3 proc.
W marcu NBP prognozował, że jednostkowe koszty pracy w 2024 r. znajdą się na poziomie 4,6 proc. Tymczasem w najświeższej projekcji lipcowej szacunki te wzrosły już do 5,8 proc. Na ten rok przewidywania analityków banku centralnego również podniosły się o blisko 2 pkt proc. Na 2025 r. nie zmieniły się. Co najważniejsze, od 2019 r., od kiedy Polska ma problem z rosnącą inflacją, bank z żelazną wręcz konsekwencją nie doszacowuje rosnącej presji kosztowej w firmach w Polsce (więcej pisaliśmy o tym TUTAJ). Tym razem może być podobnie, czego dowód mamy już teraz.
Rozdźwięk między Europą
NBP, na co zwraca uwagę m.in. ekonomista "Pulsu Biznesu" Ignacy Morawski, od dłuższego czasu wskazuje także na wzrost bezrobocia w kraju, co ma rozluźnić presję na rosnące ceny. Nic takiego na razie się jednak nie dzieje, a rynek pracy nad Wisłą jest wciąż bardzo silny. Jest to pewne utrapienie dla innych banków centralnych, w tym Europejskiego Banku Centralnego (EBC).
Pod koniec czerwca ekonomiści PKO BP, komentując najnowsze projekcje EBC, pisali, że zjawisko rosnących płac nabiera na sile, co wpłynie na podniesienie inflacji w całej Europie. I oni wspomnieli o jednostkowych kosztach pracy.
Zgodnie z projekcją, EBC spodziewa się, że od teraz do 2025 płace wzrosną realnie o 14 proc. Wpływ płac na inflację umocnił się wobec spadającej produktywności. Od pandemii zatrudnienie rosło najszybciej w budownictwie oraz administracji publicznej, w których wydajność pracy obniża się. Spadek produktywności to częściowo problem wynikający również z "chomikowania pracy". W perspektywie kilku lat EBC spodziewa się, że zjawiska te będą negatywnie wpływać na jednostkowe koszty pracy, a tym samym inflację - wyjaśniali.
Obniżki stóp a inflacja
Skoro więc scenariusz braku obniżek stóp w Polsce sprowadza inflację do celu (2,5 proc. +/- 1 pkt proc.) pod koniec 2025 r., czy obniżki nie oddalają nas tego celu?
Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu, nie ma złudzeń, że podążanie Rady Polityki Pieniężnej za domysłami rynku (obniżki o 100 pkt. bazowych do końca roku, czyli do 5,75 proc.) byłaby dla naszych portfeli dramatycznie zła.
- Oznacza to inflację w Polsce w przedziale 4-5 proc. do roku 2027. Jak dobrze pójdzie - wyjaśnia.
Z punktu widzenia bilansu ryzyk lipcowa aktualizacja projekcji inflacyjnej NBP jest mocnym ciosem wymierzonym w ewentualną obniżkę stóp procentowych w tym roku. Każda obniżka zwiększa bowiem prawdopodobieństwo wzrostu inflacji ponad górne przedziały odchyleń od celu do roku 2025 oraz wydłuża okres dochodzenia do tego celu o kolejne co najmniej 2 lata - dodaje.
Banki nie są skore do obniżek
Z kolei Ludwik Kotecki, członek Rady Polityki Pieniężnej, w rozmowie z money.pl sugeruje, że podwyższenie ścieżki inflacji na kolejne kwartały mogło w modelu NBP wiązać się właśnie z wyższymi prognozami jednostkowych kosztów pracy. Jego zdaniem jednak podwyżka stóp po wakacjach nie jest wcale tak oczywista.
- Jeśli większość Rady będzie w awangardzie obniżek, to znaczy, że inne banki centralne będą raczej mówiły o stabilizacji stóp, bądź podwyżkach, Rada może stóp nie podnieść. Powód będzie prosty. Taką decyzję zablokuje rynek w postaci osłabienia polskiej waluty - przewiduje Kotecki.
Rzeczywiście, w ostatnim czasie bankowcy centralnie dość niechętnie rysowali scenariusze obniżek stóp. Retoryka jest raczej odwrotna. - Banki centralne zdają sobie sprawę, że ponad rok agresywnej polityki pieniężnej może nie wystarczyć do walki z inflacją. Warunki finansowe pozostają luźne, rządy nadal wdrażają ekspansywną politykę fiskalną, a gospodarka nie zwalnia w oczekiwanym tempie. Przed nami dalsze zacieśnianie polityki (pieniężnej - przyp.red) - tłumaczy Althea Spinozzi, strateg z Saxo Banku w analizie na III kwartał 2023 roku.
Podobną opinię przedstawia część ekonomistów, w tym zespół ING Banku Śląskiego, wskazując, że z racji na ostatnie umocnienie złotego (ponad 5 proc. od początku roku - przyp. red.) jest przestrzeń na jego osłabienie. To oznacza, że rynek w negatywnym scenariuszu mógłby zmienić nastawienie i zacząć grać przeciwko naszej walucie.
Damian Szymański, dziennikarz i zastępca szefa redakcji money.pl