Jakub Ceglarz, money.pl: Kto się bardziej ucieszył z powrotu futbolu - piłkarze, kibice czy zakłady bukmacherskie?
Mateusz Juroszek, prezes STS Zakładów Bukmacherskich: Mój ojciec.
Jako kibic czy jako człowiek biznesu?
Przede wszystkim jako dziadek i ojciec. W weekend rodzice przyjechali do nas do domu, bo przez kilka miesięcy nie widzieli wnuków. Spędziliśmy razem cały weekend.
Przed włączonym telewizorem?
Rozmawialiśmy, piliśmy wino i oglądaliśmy wszystkie mecze, które były w telewizji. Ojciec prowadzi gigantyczne przedsięwzięcia w różnych częściach Europy, zarządza dużymi funduszami. A i tak od kilku tygodni powtarzał: kryzys kryzysem, ale mi to i tak najbardziej brakuje meczów. Oczywiście pół żartem, pół serio.
Ale tak całkiem serio, to widać u władz państwowych i piłkarskich pewien pośpiech w powrocie do grania.
To rzeczywiście pewien fenomen. Ale pokazuje jednocześnie, że sport pełni też bardzo ważną funkcję społeczną. To symbol powrotu do pewnej normalności. I to mimo faktu, że dla nas ten lockdown nie był aż tak dotkliwy, jak w krajach zachodnich.
Ojciec cieszył się z powrotu do grania. A wasze portfele? Brak sportu to dla STS w dużej mierze brak zarobku. Niedawno mówił pan w Wirtualnej Polsce o spadkach na poziomie 50 proc. Widać odwrócenie trendu?
Po kolei. Gdy zaczynał się lockdown, to widzieliśmy spadki niemal od razu. Na początku do 70 proc. poziomów sprzed epidemii. A gdy przestała grać Rosja czy Turcja, to przychody obniżyły się do 50 proc.
Niby wiedzieliśmy, że to tymczasowe, ale w kwietniu obroty dalej leciały w dół do ok. 40 proc. No bo ile można obstawiać ligę białoruską czy turnieje tenisa stołowego w Rosji? Na dodatek można już było wychodzić z domu, pogoda sprzyjała spacerom. Dla naszego biznesu to nie oznaczało nic dobrego.
Pierwsze pozytywne sygnały zaobserwowaliśmy, gdy wróciła do grania Korea czy Tajwan, ale przełomem była Bundesliga. Wtedy dzienne przychody wróciły do 60 proc., a w ostatni weekend do 80 proc. normalnej soboty z czasów przed pandemią.
Wychodzi na to, że Ekstraklasa wyciąga was na powierzchnię i że "koszula bliższa ciału". Polacy jednak kochają naszą piłkę, mimo że często się z niej śmieją?
Myślę, że idzie pan trochę za daleko w tym wnioskowaniu. Nie zapominajmy, że grały jeszcze Niemcy, Czechy czy Dania. Poza tym, dla przeciętnego Polaka liczy się w pierwszej kolejności 5-6 największych lig w Europie.
Oczywiście polska liga również jest popularna, ale w ubiegłym roku to była druga połowa pierwszej dziesiątki pod tym względem. Gdyby zamiast Ekstraklasy w ubiegły weekend grała liga hiszpańska, to obroty byłyby pewnie jeszcze większe. Bo mielibyśmy Real Madryt i FC Barcelonę.
Polacy wolą "pewniaki"?
Zdecydowanie. Gracz w Polsce stawia na Real, Barcelonę, Bayern Monachium czy Manchester City. Tam są największe szanse na wygraną.
A w Ekstraklasie? Nasza liga jest tak nieprzewidywalna, że tak naprawdę nie ma pewniaków. Może Legia, ale ostatni sezon i tytuł dla Piasta Gliwice pokazał, że też nie zawsze. To już nie są te czasy, gdy Wisła Kraków wygrywała ligę z 20 punktami przewagi nad wicemistrzem.
To teraz tylko czekacie na Hiszpanię i Anglię?
Tak, ale jeszcze z innego, nieoczywistego powodu. Z naszego punktu widzenia bardzo ważne jest, żeby mecze odbywały się w miarę możliwości przez cały dzień.
I tak na przykład rano liga koreańska czy tenis w Australii, w ciągu dnia Bundesliga, a wieczorem Ekstraklasa czy właśnie liga hiszpańska.
Jeszcze dwa tygodnie temu ostatni mecz Bundesligi kończył się przed 19 i gracz nie miał co robić. A teraz mieliśmy Lech-Legia o 20 i za jakiś czas o 22 będzie grać Real czy Barcelona. Dla nas to świetna informacja.
To terminarz Bundesligi w pierwszej kolejce po epidemii na pewno wam się nie spodobał.
To było absurdalne. Wszystkie mecze były praktycznie o jednej godzinie. To problem z punktu widzenia naszej firmy, ale przede wszystkim jest to niewygodne dla kibica.
Na szczęście teraz to się zmieniło i z perspektywy kibica będzie już tylko lepiej.
Hiszpania chce zagrać 100 meczów w nieco ponad miesiąc, Anglia ma pokazywać wszystkie spotkania na żywo w telewizji, a pod koniec lipca czekają nas rozgrywki Ligi Mistrzów czy Ligi Europy.
Odwołane Euro czy igrzyska nie zabolą aż tak, jak mogłoby się wydawać?
To bardziej złożony temat. Ja o Euro zapomniałem już 2 miesiące temu, nasz budżet został wywrócony do góry nogami.
Poza tym takie imprezy jak Euro czy Mistrzostwa Świata zawsze generują wielki napływ nowych klientów. Szczególnie jeśli w turnieju gra Polska.
Teraz na takie przyrosty nie liczymy, ale paradoksalnie może okazać się, że obroty dzięki nagromadzeniu meczów ligowych będą na podobnym poziomie.
Pod warunkiem, że Polacy nie potracą pracy i nie zostaną bez pieniędzy.
Właśnie ta kwestia jest dla nas najważniejsza. Dziś jeszcze problemów nie widać, bo firmy korzystają z kroplówki od państwa. Nie zwalniają, bo mają pieniądze z tarczy antykryzysowej.
Ale weryfikacja w końcu przyjdzie i za 2-3 miesiące może się okazać, że będzie trudna sytuacja na rynku pracy. I na to musimy się przygotować. Na pewno nie oczekujemy prosperity.
Ile majątku pan stracił przez epidemię?
Gdy zaczął się lockdown, to natychmiast usiadłem i przeanalizowałem możliwe scenariusze w kontekście firmy i ewentualnych strat.
I co wyszło z tej analizy?
Od razu zaksięgowałem sobie w głowie, że straciłem kilkadziesiąt milionów złotych. Powiedziałem o tym żonie i ruszyliśmy dalej. Spędziłem kwarantannę z dziećmi, ponadrabiałem zaległości rodzinne.
Po dwóch miesiącach aktualizował pan tę analizę?
Dalej jest to kilkadziesiąt milionów. I tak będzie. Wydaje mi się, że raczej dobrze liczę (śmiech).
Dla STS istotne jest jednak to, że w trakcie kryzysu firma poprawiła swoją pozycję w Polsce. Zwiększyliśmy udział w rynku w pierwszym kwartale, tak samo będzie w drugim. Konkurenci mieli problemy, niektórzy nawet wstrzymali działalność. My byliśmy na ten kryzys najlepiej przygotowani.
Jest pan chyba pierwszą osobą, która mówi mi, że jego firma się na ten kryzys przygotowała. To w ogóle możliwe?
Byliśmy bardzo elastyczni i zaczęliśmy inwestować przykładowo w esport 5 lat temu, gdy mało kto o nim jeszcze słyszał. Dlatego w trakcie lockdownu ratowaliśmy się obrotami właśnie na esporcie czy innych produktach.
Wyszliśmy z założenia, że skoro teraz mierzymy się z trudnościami, to w przyszłości pozwoli nam to na profity. I tyle.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl