Już kilkanaście krajów nie chce kupować od nas drobiu albo ogranicza handel z powodu ptasiej grypy - czytamy w "Wyborczej". I to w momencie, gdy popyt na to mięso mocno wzrósł.
Jak wynika z komunikatu głównego lekarza weterynarii, w Polsce wykryto już co najmniej osiem ognisk ptasiej grypy w województwach lubelskim, zachodniopomorskim i wielkopolskim.
,Czytaj też: Ptasia grypa w Polsce. Podejrzenie kolejnych ognisk
- Nie ma żadnych udowodnionych sytuacji, by ptaki przelotne, padłe, były powodem przedostania się tego wirusa do hodowli - podkreślił wiceminister rolnictwa Szymon Giżyński cytowany przez PAP. Dodał, że wirus grozi tylko zwierzętom, a wszystkie badania naukowe dowodzą, że człowiek nie może się zarazić.
"Kurier Lubelski" wylicza, że tylko w gminie Uścimów w powiecie lubartowskim straty sięgną nawet 10 mln zł . Wybito już setki tysięcy kur, kaczek i indyków. Podczas poprzedniej epidemii taki los spotkał aż 5,5 mln ptaków.
Kłopoty są też z eksportem. Do krajów unijnych, które kupują 90 proc. polskiego drobiu i połowę produkcji, sprzedawać nie będzie można tylko mięsa pochodzącego z zapowietrzonych obszarów (10 km od ogniska grypy). Ukraina, Białoruś i Kazachstan też nadal będą kupować nasze mięso, tylko z pominięciem regionów, gdzie występuje ptasia grypa.
Jednak wielu innych odbiorców drobiu nie stosuje tzw. regionalizacji i zamknęło się na import z Polski całkowicie. Wśród nich są Chiny, RPA, ZEA, Tajwan, Singapur, Japonia i Korea.
- Trzeba będzie ten drób sprzedać innym krajom, które nadal go od nas odbierają. Na rynku zrobi się ciaśniej. Producenci na tym stracą, bo zwiększy się konkurencja i spodziewać się należy walki cenowej - mówi "Wyborczej" Jacek Urbaniak z IKO Kompanii Drobiarskiej.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl