Reporterzy Uwagi i Superwizjera TVN odkryli to, co się dzieje w jednej z polskich ubojni. Podkreślają jednak, że sprawa jest ogólnopolska. Firmy przerabiają na mięso chore, a nawet padłe krowy.
Informacja może zniechęcić na jakiś czas Polaków do spożywania produktów przetworzonych z wołowiny - jak kebaby, hamburgery czy sajgonki. Ale zrozumiałe obawy ma też zagranica, która kupuje mięso z Polski.
W dobie internetu wieści szybko się roznoszą. "The Guardian" opisał już dzień później całą sprawę. Ta zainteresowała też czytelników portalu reddit.
Zobacz też: Związek Łowiecki przyznaje, że większość polowań na dziki została uniemożliwiona
- Jeśli istnieją jakiekolwiek dowody na to, że część tego mięsa opuściła Polskę, to jest możliwość wprowadzenia ogólnoeuropejskiego alarmu bezpieczeństwa z udziałem wielu agencji regulacyjnych, a nawet sił policyjnych z całej Europy - powiedział brytyjskiemu dziennikowi Chris Elliot, profesor od bezpieczeństwa żywności w Queen’s University w Belfaście.
Polskie mięso wołowe i jego przetwory docierają w najdalsze zakątki świata. Dane GUS z ubiegłego roku pokazują, że nawet na Komory w pobliżu Madagaskaru, do Hongkongu, Chin i Japonii. Jeśli przyjrzymy się sprawie dokładniej, w Chinach znaleźli się w ubiegłym roku chętni na naszą wołowinę soloną i wędzoną. Ten rodzaj eksportu dopływa również do Komorów, gdzie spożywa się również polskie podroby z wołowiny. Izrael od stycznia do października 2018 kupował w Polsce mięso krowie - głównie mrożone - za 26 mln zł miesięcznie.
Z oczywistych powodów to jednak nie te odległe kraje sprowadzają do siebie najwięcej mięsa od polskich producentów. Koszty transportu powodują, że największym odbiorcą jest Europa. I to wbrew pozorom wcale nie Niemcy. Najwięcej wołowiny i wyrobów z niej trafia z Polski do Włoch.
Od stycznia do października ubiegłego roku wysyłano tam miesięcznie towary o wartości 106 mln zł. To 19,4 proc. eksportu mięsa i wyrobów z mięsa krowiego z Polski. Niemcy są dopiero na drugim miejscu, kupując u nas wyroby za 67 mln zł miesięcznie (12,3 proc. eksportu). Trzecim odbiorcą jest Turcja, czwartym Hiszpania.
Zapytaliśmy giełdowych eksporterów mięsa i wędlin Gobarto i Tarczyńskiego, czy ich zagraniczni kontrahenci już zwrócili się do nich z pytaniami. Gobarto deklaruje, że jego zakład ZM Silesia nie dostał na razie żadnych sygnałów od odbiorców w sprawie afery z krowami.
- Jesteśmy wstrząśnięci procederem, który został ujawniony w materiale „Superwizjera” stacji TVN i stanowczo potępiamy tego typu praktyki - podała Gobarto.
- Firma Tarczyński nie współpracuje z ubojniami mięsa wołowego z terenu województwa mazowieckiego - poinformował nas producent.
2 zł na kilogramie kosztem naszych żołądków
"The Guardian" wskazuje, że ubojnia w Mazowieckiem to nie był pierwszy wypadek. W grudniu właściciel rzeźni koło Łodzi został aresztowany za podobne przewinienia. Prokuratorzy prowadzą też inne postępowania we wschodniej Polsce.
Według informatora Superwizjera ubój chorych zwierząt to bardzo dochodowy biznes. Czarny rynek ma kwitnąć od lat. Ogłoszenia można znaleźć w internecie - twierdzą dziennikarze. Na jednym "leżaku" (slangowe określenie chorej, lub padłej krowy) można zarobić nawet 1 tys. zł, choć najczęściej ubojnie płacą 400-500 zł. Hodowca na uśpienie musi natomiast wydać 500 zł.
W ten sposób właściciel pozbywa się problemu, a ubojnia zyskuje tani towar. Za zdrową krowę musi zapłacić 2,5 tys. zł, na kilogramie mięsa zarabia więc ok. 9 gr. Na kilogramie chorej to już ponad 2 zł. Jak informują autorzy materiału, średniej wielkości zakład zamiast 350 tys. zł zarabia więc ok. 2,5 mln zł rocznie. Kosztem naszych żołądków oczywiście.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl