Z danych portalu RynekPierwotny.pl wynika, że najbardziej, bo aż o 13 proc., wzrosła średnia cena ofertowa nowych mieszkań w Gdańsku. To o ponad dwa razy więcej niż w całym 2020 r. Znaczny, 11-procentowy wzrost średniej odnotowaliśmy również w Łodzi, gdzie ubiegłoroczne podwyżki wyniosły 9 proc. Z kolei w Poznaniu nowe mieszkania podrożały w tym roku średnio "tylko" o 2 proc., czyli tyle samo, ile przez cały ubiegły rok.
Bańka cenowa? Jeszcze nie
Jak wyliczył portal GetHome.pl, podwyżki nie są jeszcze na tyle wysokie, żeby można było mówić o bańce cenowej. Sytuacja jest jednak niepokojąca, bo wygląda na to, że w tym roku średnie płace w największych miastach nie nadążają za cenami mieszkań. W efekcie pogorszyła się ich dostępność (czyli relacja przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia do średniej ceny mieszkań), która i tak jest niezadowalająca.
GUS podaje, że np. w Warszawie przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw wynosiło w maju 6949 zł. Było więc niemal identyczne jak w styczniu. Tymczasem średnia cena ofertowa nowych mieszkań w stolicy wzrosła w tym czasie z 10,7 tys. do 11,1 tys. zł, czyli o blisko 4 proc. W czerwcu średnia była już o 6 proc. wyższa.
Inaczej sytuacja wygląda w Poznaniu i Krakowie, gdzie dostępność mieszkań w tym roku się poprawiła. Według GUS w obu tych miastach średnie wynagrodzenie brutto w okresie styczeń-maj wzrosło bowiem aż o 10 proc.
Ekonomiści zwracają uwagę, że aby mówić o bańce, ceny mieszkań musiałyby rosnąć w całkowitym oderwaniu od dochodów. Tak było przed 2008 r. Np. w Warszawie tylko w 2007 r. średnia cena nowych mieszkań wzrosła o 57 proc., zaś przeciętne zarobki mieszkańców stolicy o niespełna 11 proc.
W efekcie gwałtownie pogorszyła się ich siła nabywcza na rynku mieszkaniowym. Z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia także w innych największych miastach. Dopiero wskutek spadku cen spowodowanego kryzysem finansowym ich relacja do dochodów wyraźnie się poprawiła.
Sytuacja gorsza z roku na rok
Jednak od czterech latach sytuacja znów się pogarsza. Wyniki sprzedaży deweloperów mogą świadczyć o tym, że w niektórych miastach zaczął się odwrót kupujących. W drugim kwartale tego roku najbardziej spektakularny spadek sprzedaży miał miejsce w Poznaniu, Wrocławiu i Krakowie.
Dla deweloperów powinno to już być sygnałem, że ceny wprowadzanych przez nich na rynek mieszkań są dla wielu potencjalnych nabywców za wysokie.
Niestety, w pierwszym półroczu we wszystkich miastach skurczyła się oferta najtańszych mieszkań, czyli z ceną poniżej 7 tys. zł za m kw.
Np. w Łodzi jeszcze w styczniu takie mieszkania stanowiły 78 proc. wszystkich ofert z ujawnioną ceną, zaś w czerwcu - już tylko 49 proc. W Warszawie znalezienie nowego mieszkania z ceną poniżej 7 tys. zł za m kw. graniczy zaś z cudem. Ci, dla których liczy się każda złotówka, nie powinni zbyt długo zwlekać z podjęciem decyzji zakupowej.
Tym bardziej, że rząd nie zamierza zrezygnować z pomysłu udzielania przez państwo gwarancji wkładu własnego dla kupujących mieszkania na kredyt. Wicepremier i minister rozwoju, technologii i pracy Jarosław Gowin poinformował, że resort przygotował już założenia projektu stosownej ustawy. Kwota poręczenia nie przekroczy 20 proc. nabywanej nieruchomości oraz kwoty 100 tys. zł. Oznacza to, że mieszkanie nie mogłoby kosztować więcej niż 500 tys. zł.
Rząd deklaruje, że chce ułatwić młodym Polakom dostęp do własnego mieszkania. Może się jednak okazać, że wyrządzi im niedźwiedzią przysługę. Kredyty nie dość, że będą większe, to najpewniej będą też dużo droższe, bo banki potraktują je jako produkt wysokiego ryzyka. Rząd powinien w pierwszej kolejności wdrożyć działania propodażowe, które zahamują wzrost cen.
Chodzi m.in. o zwiększenie podaży gruntów inwestycyjnych objętych planem zagospodarowania przestrzennego. Dziś na wielu obszarach planów miejscowych brakuje, a to utrudnia harmonijny rozwój budownictwa.
Niewiele wyszło też z programu budowy tanich mieszkań, który PiS reklamowało pod hasłem "Mieszkanie+". W czerwcu premier Mateusz Morawiecki przyznał, że program nie spełnił oczekiwań rządu i że doszło do "potknięcia".
Wciąż nieuregulowany pozostaje też rynek najmu. Jak mówił money.pl Tomasz Bojęć, wiceprezes Fundacji Rynku Najmu, nie mamy żadnych publicznych rozwiązań w zakresie najmu. - Doszliśmy do sytuacji, w której najem jest w naszej świadomości czymś bardzo przejściowym, a czasem wręcz wstydliwym - komentował.