Od poniedziałku Polska dzieli się na dwie strefy. 11 województw tworzy strefę A, której mieszkańcy mogą chodzić do fryzjera, salonu kosmetycznego, salonu tatuażu, a dzieci z klas I - III wędrują do szkoły w trybie hybrydowym (raz jedna grupa dzieciaków, raz inna). Tę część kraju można umownie nazwać strefą "edukacji i branży beauty". Kolejne 5 województw tworzy strefę B, czyli region, w którym gospodarczego luzowania jeszcze nie było.
Biznesowa normalność w niektórych branżach wróciła od 26 kwietnia w województwach: kujawsko-pomorskim, lubelskim, lubuskim, małopolskim, mazowieckim, podkarpackim, podlaskim, pomorskim, świętokrzyskim, warmińsko-mazurskim i zachodniopomorskim.
W pozostałych województwach (dolnośląskim, łódzkim, opolskim, śląskim i wielkopolskim) nie zmieniło się nic. Ograniczenia jak były, tak są.
To się może jednak zmienić już po najbliższej majówce. Jak wynika z danych dotyczących zakażeń - sytuacja w tych regionach powinna pozwolić otwierać się już w pierwszym tygodniu maja.
Luzowanie w 11 regionach mogło niektórych zdziwić. Sytuacja epidemiczna na Podkarpaciu czy Podlasiu jest (i w trakcie podejmowania decyzji również była) o wiele lepsza niż sytuacja w województwie mazowieckim czy lubuskim. A jednak zasady sanitarne są już takie same we wszystkich tych miejscach.
Premier Mateusz Morawiecki i minister zdrowia Adam Niedzielski zdecydowali nieco "rozciągnąć" kryteria luzowania. Można odnieść wrażenie, że parę województw (takich jak np. województwa zachodniopomorskie czy małopolskie) zostało wciągniętych ze względu na perspektywę spadku zakażeń tuż po weekendzie - a nie bieżącą sytuację.
I tak się zresztą stało, bo liczby zakażeń dalej w tych miejscach spadały. Jak wynika z naszej analizy, konkretne województwo mogło liczyć na nowy reżim, gdy średnia liczba zakażeń z ostatnich 7 dni oscylowała w granicach 20-25 na każde 100 tys. mieszkańców.
Gdyby w kolejnych dniach rząd przyjął wskaźnik 20 zakażeń na każde 100 tys. mieszkańców, to już dziś można powiedzieć, kiedy mieszkańcy Śląska, Dolnego Śląska i Wielkopolski pójdą np. do fryzjera lub wyślą dzieci na zajęcia szkolne.
Jak wynika z szacunków money.pl, taki wskaźnik województwa opolskie, wielkopolskie i łódzkie osiągną jeszcze w trakcie majówki - w okolicach 2 i 3 maja. W przypadku województwa dolnośląskiego i śląskiego czasu będzie potrzeba nieco więcej. Gdyby dotychczasowe tempo spadku liczby zakażeń się utrzymało w kolejnych dniach, to te dwa regiony mogą liczyć na kolejny krok w okolicach 5 i 6 maja.
Bardzo prawdopodobne jest jednak, że i tym razem rząd zdecyduje się na nieco luźniejsze i kreatywne podejście do wskaźników i wszystkie wymienione województwa będą otwierane w tym samym momencie.
Jak wynika z ostatnich danych Ministerstwa Zdrowia, miniona doba przyniosła 3,4 tys. potwierdzonych zakażeń. Skąd tak mała liczba? Wynika wprost z systemu testowania. W weekendy do lekarzy wybiera się o wiele mniej Polaków. W niedzielę w całym kraju służby sanitarne wykonały ponad 33 tys. testów. Mniej więcej co 10. przyniósł pozytywny wynik - potwierdzający wirusa w organizmie.
Od kilku tygodni Adam Niedzielski konsekwentnie przekonuje, że to nie tylko liczba zakażeń jest istotnym czynnikiem dla podejmowania decyzji. Ważne są również liczby dot. zajętych łóżek i respiratorów.
W szpitalach w tej chwili przebywa 27 tys. osób - z czego 3,1 tys. potrzebuje wsparcia respiratora. Co ważne, każdy kolejny dzień przynosi w tym zakresie dobre informacje. Zajętych łóżek jest coraz mniej. Ostatnim razem (tydzień do tygodnia) takie spadki w liczbie hospitalizacji mogliśmy obserwować pół roku temu.
Liczba hospitalizacji i liczba potwierdzonych przypadków spada przy tym wyraźnie szybciej, niż działo się to jesienią. A to sprawia, że obiecywany przez szefa resortu zdrowia "plan na maj" może przynieść istotne luzowanie jeszcze w tym samym miesiącu.