Na przyszłorocznej światowej wystawie Expo w Dubaju Polska chce pokazać się jako kraj przyjazny rodzinom z dziećmi, gdzie na turystę czeka wciąż dziewicza przyroda i zdrowe jedzenie. Do tego wysoka kultura. Twarzami będą Fryderyk Chopin i Stanisław Lem.
- To ważne, by nasz kraj stawiał na turystykę rodzinną, kulturalną i turystykę premium [czyli bardziej luksusową – red.] – uważa wiceminister rozwoju, Krzysztof Mazur, który uczestniczy w przygotowaniach do imprezy.
Kilka dni temu w Krakowie podczas briefingu prasowego w Małopolskim Urzędzie Wojewódzkim polityk powiedział, że Kraków powinien przemyśleć swój dotychczasowy model turystyki opartej na alkoholu. Według niego turystyka rodzinna jest bardziej opłacalna dla miasta i regionu – niż - jak to określił - "alkoturystyka i lumpenturystyka”.
Zdaniem Mazura "Polski Bon Turystyczny to kolejny impuls do tego, aby Kraków i Małopolska zmieniły swoje podejście do turystyki”.
Kraków musi się zmienić
Zapytaliśmy wiceministra, co rozumie jako "lumpenturystyka"?
- W ostatnich latach w Krakowie, gdzie mieszkam, mieliśmy do czynienia z problemem "overtourismu". Obserwowaliśmy negatywne społeczne skutki przyjmowania ponad 13 mln turystów, którzy często szukali przede wszystkim taniej rozrywki na Starym Mieście. To bardzo zmieniło jego charakter - opowiada wiceminister.
Kraków od kilku ładnych lat kojarzony jest na Zachodzie jako "miasto – imprezownia". Zauważyły to m.in. amerykańskie linie lotnicze, reklamujące w ten sposób swoje połączenie z Krakowem.
- Nie mam nic przeciwko tego typu turystyce nastawionej na rozrywkę, ale czy musi się to odbywać na Starym Mieście, gdzie rozmieszone są też najcenniejsze zabytki miasta wpisane na światową listę dziedzictwa UNESCO? - pyta Mazur i dodaje: - To niezgodne z zasadami Parku Kulturowego Stare Miasto.
Wiceminister podaje przykłady Hamburga, Amsterdamu czy Las Vegas, w których są słynne miejsca uciech, ale są one położone na uboczu, a nie przy głównych trasach turystycznych, gdzie spacerują też rodziny z małymi dziećmi.
Według polityka lockdown to dobry moment na przemyślenie, czy nie powinniśmy mocniej postawić na turystykę rodzinną, kulturalną, nastawioną na bardziej wymagającego klienta. Takie miasta jak Kraków powinny również rozpraszać ruch turystyczny na cały region. Nie powinniśmy starać się wyłącznie o turystę "weekendowego", ale o dłuższe wizyty.
Potrzebujemy zagranicznych turystów
- Overtourism to konkretne koszty dla miast – zwraca też uwagę Mazur i wylicza, że z powodu uciążliwego hałasu i poczucia braku bezpieczeństwa, tysiące mieszkańców przenoszą się z centrów na obrzeża lub do miejscowości ościennych. To z kolei generuje koszty związane z koniecznością wybudowania dla nich całej infrastruktury dojazdowej czy zaopatrzenia w media nowych osiedli. A historyczne centra zamieniają się w "wydmuszki" pięknie wyglądające dla turystów.
Co na to urzędnicy krakowskiego ratusza? Uważają, że miastu potrzebni są zarówno polscy, jak i zagraniczni turyści. W ubiegłym roku miasto odwiedziło łącznie 14,5 mln turystów, z czego 3,5 mln to byli cudzoziemcy. Najwięcej, bo ponad 2 tys. zł za dzień pobytu za osobę wydali Irlandczycy i Grecy. Rosjanie, Polacy i Czesi płacili cztery razy mniej, bo ok. 500 zł na osobę, a Szwajcarzy i Austriacy - po 400 zł.
"Pożądany jest każdy turysta, który stosuje się do ogólnie przyjętych zasad postępowania, który szanuje miasto i ludzi tutaj mieszkających, turysta otwarty na świat i na piękno tego, co może zobaczyć. Ktoś, kto przejeżdża do miasta i spędza czas jedynie w lokalach, pijąc alkohol, dodając pracy służbom porządkowym, nie jest kimś atrakcyjnym z punktu widzenia postrzegania miasta jego kultury i oferty turystycznej” – napisało biuro prasowe.
Kryzys to zły czas na rewolucje
Czy czas kryzysu, jaki boleśnie dotyka właśnie polską turystykę, to jednak właściwy moment na zmianę "akcentów" w naszej polityce przyjazdowej?
Turystyka to potężny biznes, z którego żyje w Polsce 1,5 mln ludzi. W ubiegłym roku odwiedziło nas 21 mln zagranicznych turystów. Tylko w pierwszym półroczu 2019 r. zostawili oni w Polsce ponad 16 mld zł.
- Turystyka przyjazdowa to ważny element gospodarki. Powoduje wzrost popytu na wszystkie usługi związane z organizacją pobytu w kraju - jak gastronomia, transport, usługi hotelowe, kulturalne - pozwala na aktywizację regionów, tworzy miejsca pracy, generalnie pozwala na wzrost dochodów z usług turystycznych - przypomina dr Kazimierz Waluch dyrektor Instytutu Turystyki Szkoły Głównej Turystyki i Hotelarstwa Vistula.
Ekspert podkreśla, że turystyka rodzinna ma inną charakterystykę niż turystyka przyjazdowa cudzoziemców, dotyczy innej grupy i ma inne cele. Dla branży dość ryzykownym rozwiązaniem byłoby więc "wybieranie" turystów.
Czytaj też: NIemcy wracają do Kołobrzegu
Podobnego zdania jest też Marta Chełkowska, dyrektor Departamentu Turystyki Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pomorskiego: - W ubiegłym roku nasz region odnotował 1,8 mln przyjazdów turystów zagranicznych. Wydali oni 3,2 mld zł. To mniej więcej tyle, ile generuje 6,6 mln przyjazdów turystów krajowych – porównuje urzędniczka.
Do regionu pomorskiego przyjeżdżają głównie Skandynawowie i Niemcy. W ciągu kilku dni pobytu wydają dużo więcej niż przeciętny Polak podczas 2-tygodniowych wakacji.
- Nie sądzę, by bon o wartości 500 zł na dziecko pomógł rodzicom pozwolić sobie na nocleg przykładowo w 2-osobowym pokoju hotelowym w Trójmieście. Doba w hotelu kosztuje tu w wysokim sezonie turystycznym w granicach 600 zł. Ta grupa turystów jest klientem innego segmentu rynku hotelowym w Trójmieście – dodaje.
W województwie pomorskim z turystyki żyje ponad 12 tysięcy firm: obiektów noclegowych, przewodników turystycznych, lokali gastronomicznych i atrakcji turystycznych, muzeów. Natężenie ruchu, zwłaszcza w tzw. wysokim sezonie, gdy do portu zawijają wycieczkowce z całego świata czy funkcjonują połączenia lotnicze, jest duże.
- Turyści zagraniczni generalnie wypoczywają jak inni i jak w życiu, zdarzają się też przykre przypadki – przyznaje Marta Chełkowska i dodaje, że w województwie pomorskim pracuje się nad kwestią zarządzania ruchem turystycznym, tak by nie doprowadził on do kolizji pomiędzy mieszkańcami a zagranicznymi przybyszami.
Również Iwona Masłowska, członek zarządu Turystycznej Organizacji Otwartej zauważa, że wiele państw poradziło sobie z podobnym problemem "konfliktu interesów". Wystarczy przestrzegać obowiązujących standardów i konsekwentnie egzekwować prawo.
W każdej społeczności czy narodowości są różne wzorce zachowania. - Turyści zagraniczni w różnych stronach świata muszą się przystosować do prawa i zasad odwiedzanego kraju. W Argentynie przed wejściem do parku narodowego każdy turysta przez godzinę musi słuchać wykładu o panujących tam zasadach. Dostaje też torbę jednorazową na odpady, które musi zabrać ze sobą po zakończeniu zwiedzania parku. Nikomu nie przychodzi do głowy śmiecić. W Kostaryce, mimo że nie ma na ulicach kubłów na śmieci, jest idealnie czysto. Można tak długo wyliczać – podsumowuje Masłowska.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie