W niedzielę zapowiedź, w środę podpisanie umowy z Amerykanami. Minister Mariusz Błaszczak ramię w ramię z premierem Mateuszem Morawieckim zachwalał, że kupujemy nowoczesny sprzęt, który daje nam gwarancje bezpieczeństwa. Eksperci kręcą jednak nosem.
- Tych pocisków nie starczy nam na więcej niż dzień konfliktu i to tylko na wąskim obszarze. Tymczasem powinniśmy mieć zdolność odpierania ataków co najmniej przez kilka dni, zanim otrzymamy wsparcie sojuszników - mówi money.pl Maksymilian Dura, komandor rezerwy i publicysta defense24.pl.
Jak wyjaśnia, z reguły do jednego celu wysyła się kilka pocisków. Robi się tak dlatego, że nie każdy z nich trafia. W związku z tym 300 pocisków to skromna odpowiedź na potrzeby naszej armii w zakresie niszczenia celów odległych do 300 km.
- Opróżnienie wyrzutni z 6 pociskami zajmuje sekundy. Teoretycznie więc wystrzelać możemy się w godzinę. Na wojnie jednak trzeba jeszcze po oddaniu strzału przenieść jednostki, by nie dać się trafić. Zatem przy intensywnym konflikcie maksymalnie może nam to wystarczyć na pojedyncze dni - mówi money.pl Mariusz Cielma, ekspert wojskowy i redaktor naczelny magazynu "Nowa Technika Wojskowa".
To jednak może być za mało. Nawet siły szybkiego reagowania NATO dają sobie tydzień na dotarcie na miejsce. Te 7 dni rezerwują sobie wojskowi od momentu podjęcia decyzji przez sojusz, a na tę też trzeba będzie poczekać.
Skąd niższa cena?
Politycy poinformowali, że umowa na dostawę systemów HIMARS kosztować będzie 414 mln dol. czyli 1,57 mld zł netto. Warto jednak przypomnieć, że w maksymalnej wycenie zaakceptowanej przez Kongres USA w listopadzie mówiono o 655 mln dol. czyli 2,41 mld zł.
Te wyliczenia dotyczyły również 20 wyrzutni (dwie ćwiczebne, 18 bojowych). Może przycisnęliśmy Amerykanów i obniżyli cenę. Jednak możliwe jest też, że ograniczyliśmy zamówienie. Kongres pozwolił na zakup 300 pocisków, ale to nie oznacza, że tyle ostatecznie kupimy. Szczegóły dopiero poznamy. MON w komunikacie informuje tylko o zapasie amunicji, nie podaje szczegółów, ale z czegoś przecież różnica w obu wycenach musi wynikać.
- Można oszczędzać na różnych elementach zamówienia. W wycenie z listopada uwzględniono 24 systemy kierowania ogniem. To znaczące, bo elektronika odgrywa na współczesnym polu walki bardzo ważną rolę. Liczba rakiet też mogła zostać ograniczona - mówi Cielma.
- Tym zakupem bardziej ktoś chciał zrealizować cel polityczny niż wojskowy. Pierwotnie w planie strategicznym autorstwa ministra Macierewicza zapisano, że potrzebujemy 160 wyrzutni. Potem planowaliśmy kupić 3 dywizjony, czyli 54 wyrzutnie bojowe - wylicza Cielma.
Co z offsetem?
Wtedy też planowano dla każdego dywizjonu kupić po 600 pocisków. Co więcej, kontrakt miał być inaczej skonstruowany. Nasz przemysł obronny miał nie tylko zarobić, ale i zyskać nowoczesne technologie.
Od 2015 r. prowadzone było postępowanie, w ramach którego program rakietowy Homar miał zostać zrealizowany przez Polską Grupę Zbrojeniową. W tej grze był HIMARS od firmy Lockheed Martin i izraelski Lynx produkowany przez IMI Systems, jednak całość miała zostać zintegrowana przez Polaków.
Towarzyszyć miał temu potężny transfer technologii, który przeniósłby naszą zbrojeniówkę na zupełnie inny poziom. - W zakresie pocisków przeciwlotniczych nasze firmy radzą sobie z dystansem 5 km. Przy celach naziemnych maksymalnie do 40 km, ale to też z problemami. Po prostu brakuje nam kompetencji i wiedzy, która razem z tą bronią moglibyśmy pozyskać - mówi Cielma.
Marzenia prysły jednak w drugiej połowie lipca, kiedy resort obrony zdecydował o zakończeniu tego procesu.
- Nie potrafię zrozumieć tego całkowitego odejścia od wcześniejszych planów modernizacji armii. Nie stać nas na takie zakupy po kawałku i bez offsetu, jak w przypadku Patriotów i HIMARSów - mówi komandor Dura.
"Gwarancje bezpieczeństwa"
Do obu kontraktów miał być dołączony szeroki pakiet transferu technologi. Broń miała powstawać we współpracy z Amerykanami. To miało nam gwarantować większe bezpieczeństwo, bo bylibyśmy w stanie produkować lub współprodukować supernowoczesną broń. Tak jednak nie będzie.
- MON na tych zakupowych konferencjach, nie pozwala na zadawanie pytań. Wiedzą, że usłyszą wątpliwości, których nie rozwieją - mówi komandor Dura.
W sytuacji zagrożenia możemy próbować dokupić zarówno sprzęt jak i pociski. Nie ma jednak co liczyć na to, że pojawią się szybko. - Przecież tego nie trzymają na półkach. Mają rezerwy, ale zawsze już będziemy uzależnieni od dobrej woli dostawcy. Gdyby nasz przemysł brał w tym udział, szybko moglibyśmy wzmocnić jednostki o sprzęt czy pociski - przekonuje Maksymilian Dura.
W komunikacie MON czytamy też, że wybór systemu rakietowego HIMARS jest zgodny z rekomendacjami przedstawionymi przez Konsorcjum, którego Liderem była PGZ. Szkoda tylko, że ograniczono tu rolę naszego przemysłu do konsultacji.
Warto też pamiętać, że plany tworzenie programu Homar przez PGZ spaliły na panewce również przez politykę kadrową MON. Eksperci z branży nie kryją, że ciągłe roszady na kierowniczych stanowiskach w Polskiej Grupie Zbrojeniowej sprawiły, że zabrakło kompetencji do zarządzania tak dużym programem. Dlatego też trzeba się było z tej koncepcji wycofać.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl